niedziela, 24 maja 2015

Rozdział IV

Słyszę dźwięk budzika. Czas wstawać. Niechętnie wychodzę spod kołdry i od razu zmierzam w stronę szafy. Wyjmuję jeansy, czarną bokserkę. Po założeniu ubrań nakładam delikatny makijaż a niesforne kręcone włosy poddaje kolejnym torturą i zaczynam je prostować. Po dobrych 30 minutach dają się ujarzmić i wtedy związuje je w koński ogon. Sięgam jeszcze po srebrne kolczyki w kształcie koła. Kiedy jestem wyszykowana kieruję się w stronę kuchni i przygotowuję tosty, które pochłaniam w niecałe 10 minut. Spoglądam na zegarek jest punkt 8.00 biegiem wchodzę do łazienki i szybko myję zęby po czym zakładam znoszone trampki, prawą ręką łapie kluczę i wybiegam na zewnątrz.
Autobus mam za 5 minut. Idę szybkim krokiem by się nie spóźnić. Kiedy dochodzę do przystanku z ulgą stwierdzam, że autobus jeszcze nie nadjechał. W pracy powinnam być za 20 minut. Nie mam się czym martwić, zdążę. Na autobus nie muszę długo czekać. Wchodzę do środka, są jeszcze miejsca wolne, więc zajmuję miejsce przy oknie. Na następnym przystanku autobus zostaje zaludniony tak, że swobodne oddychanie staje cię niemożliwością. Rozglądam się po autobusie i zauważam starszą panią z siatkami na zakupy.
Moje serce wypełnia się współczuciem. Wstaję, aby zrobić jej miejsce. Jednak sekundę później moje miejsce zajmuję młody chłopak.
- Przepraszam, ale to moje miejsce. - uśmiecham się.
- Tak? A co, jest podpisane? - chłopak spogląda na mnie kpiącym wzrokiem a mi od razu zaczyna się gotować krew.
-Nie, ale tu siedziałam. Wstałam aby ustąpić to miejsce tamtej starszej pani. - staram się mówić opanowanym głosem.
- Ale już nie siedzisz, i masz rację. Ustąpiłaś to miejsce, ale mnie. - wyszczerza zęby w uśmiechu.
- Posłuchaj mnie uważnie chłopcze, podniesiesz teraz swoje cztery litery i przeprosisz za swoje zachowanie.
-A jeśli nie? - z jego twarzy nie schodzi kpiący uśmieszek.
- A jeśli nie, to - ściszam swój głos tak by tylko on mógł mnie usłyszeć - sprawię, że zgniotę twoje klejnoty, chodź śmiem wątpić czy ty je w ogóle posiadasz i wtedy pozbawię cię możliwości byś mógł spłodzić jakiekolwiek dziecko. I zrobię mu wtedy przysługę, bo nikt nie chciałby mieć za ojca takiego chama. Więc radzę ci wstań. - widzę strach w jego oczach. Od razu wstaję i przechodzi na drugi koniec autobusu. Jak miło. Uśmiecham się z satysfakcji. Podchodzę do starszej pani i wskazuje jej miejsce gdzie może usiąść, jej twarz rozświetla uśmiech wdzięczności i zajmuję miejsce przy oknie.Przez resztę drogi stoję, i czuję na sobie wzrok tego młodzieńca. Mogę teraz zabrzmieć jak stara babcia, ale naprawdę dzisiejsza młodzież jest nie wychowana i przechodzi sama siebie.
Kiedy wysiadam z autobusu jest za 5 minut wpół do dziewiątej. Idealnie. Wchodzę do wieżowca i zmierzam w stronę windy, gdzie naciskam guzik, aby jechać na samą górę. Kiedy jestem już na miejscu nie zdążam nawet z niej wyjść kiedy przede mną pojawia się sekretarka szefowej.
- Cieszę się, że już jesteś. Szefowa czeka na Ciebie w swoim gabinecie. - Wypowiada te słowa i od razu odchodzi. A ja przytakuję tylko głową i przełykam ślinę. Czuję jak w przełyku powstaję wielka gula. Na pewno nie spodobał jej się wywiad z Noah'em. Pewnie musiał coś jej nagadać. A ja jeszcze głupia umówiłam się z nim na kolację, a on mnie udupił. Kretynka ze mnie! Bez dłuższego zastanowienia wyjmuję telefon i wybieram jego numer, Gniew zawładnął mną całkowicie.
Nie odbiera. Trudno nagram się na pocztę.
-Posłuchaj mnie ty tępy bufonie! Ty może masz wszystko, udaną karierę zawodową, mnóstwo panienek i nie obchodzi mnie to. Tylko po jakiego grzyba wpieprzasz się w nie swoje sprawy?! Zapraszasz mnie na..- przez chwile nie wiem co powiedzieć. Randkę? Nie, randka to nie jest..-spotkanie dobrze wiedząc, co na mnie nagadałeś szefowej. Dzięki ci bardzo za zrujnowanie mojej kariery i wiesz co? Nie-na-wi-dzę Cię! Nie spotkałam jeszcze takiej osoby jak ty i żałuję z całego serca, że Cię poznałam. Nie mogę uwierzyć, że zgodziłam się na tą randkę - nagle milknę. Szlag! Jaką randkę? - Znaczy na to spotkanie - dukam - I wypchaj się tą twoją wielką pomocą, sama sobie poradzę. Jak ja ciebie nienawidzę! Mam nadzieję, że już Cię więcej nie spotkam! I nie trudź się, nie dzwoń i nawet nie odpowiadaj na tą wiadomość. Dla mnie przestałeś istnieć już wtedy kiedy obrobiłeś mi dupę u mojej szefowej. Wielkie dzięki! Cześć! - Po tych słowach rozłączam się, a gniew ze mnie ulatuję. Ma za swoje, najchętniej udusiłam bym go gołymi rękami. Chowam telefon do torebki i przemierzam wolnym krokiem korytarz, kiedy znajduje się przy drzwiach do gabinetu, czuję jak drżę. Nie mogę stracić tej roboty. Moja mam była dyrektorką tego imperium, po jej śmierci stanowisko zajęła obca mi osoba. Nie mogę pozwolić by wszystko mi odebrała. Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka.
- Dzień dobry, chciała mnie pani widzieć. - Staram się mówić opanowanym głosem.
-Tak,tak. Usiądź proszę. - Rachel wskazuję prawą dłonią krzesło na którym mam usiąść. - Jestem zszokowana tym jak przeprowadziłaś wywiad z panem Rosenbergiem. - Otwieram usta by coś powiedzieć jednak ona ucisza mnie ręką - Na początku myślałam, że to jak na Ciebie za dużo sprawa i nie dasz rady, ale jak widać myliłam się. Cieszę się, że dałam Ci tą szansę.Pan Noah był bardzo zadowolony z tego wywiadu. Powiedział, że jesteś profesjonalistką i dobrze to robisz... - Rachel mówi dalej, jednak ja już nie słucham. Noah mnie pochwalił? Nie! Co ja zrobiłam. - Bethino, słuchasz mnie?
- Co? Tak, tak. - silę się na uśmiech.
- Jesteś teraz wiceprezesem i do twoich obowiązków należy decydować o czym będą artykuły i ich korekta. Zrozumiałaś? - kiwam głową, na potwierdzenie. - Świetnie. Musisz również zmienić garderobę. Żadnych jeansów, bokserek czy też trampek. - otwieram szeroko oczy. Że co? - Od jutra przychodzisz ubrana elegancko, Jesteś na wysokim stanowisku, więc musisz porządnie wyglądać. Zrozumiałaś?
-Tak, wszystko rozumiem,
-Świetnie, w takim razie możesz iść przenosić swoje rzeczy do twego nowego gabinetu. I to byłoby tyle, jak już to zrobisz to jesteś wolna i możesz iść do domu. - Rachel uśmiecha się. sięga po papiery leżące na biurku i zaczyna je wypełniać. Daje mi w ten sposób do zrozumienia, że powinnam już iść. Tak też robię. Wychodzę, zamykam drzwi.
Co ja najlepszego zrobiłam? Oskarżyłam, powyzywałam bezpodstawnie Noah'a... Teraz to ja siebie nienawidzę. Przecież on może mnie posłać do sądu o zniesławienie.. Matko jedyna!
Zastanawiam się czy nie zadzwonić do niego i mu to wszystko wyjaśnić, jednak szybko odrzucam tą myśl od siebie, decyduję, że pójdę na tą kolację i go przeproszę. Tak, to dobry pomysł. Chociaż nie, wróć! Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Może dojdzie do niego, że nie mam ochoty mieć z nim cokolwiek wspólnego i go naprawdę już nie spotkam. Nie pójdę na tą kolację, zostanę w domu i nie będę się nim przejmować. Tak będzie lepiej. Decyzja podjęta.
Idę w stronę pomieszczenia, które wcześniej było nazywane moim gabinetem. Ale bądźmy szczerzy, czy pomieszczenie z jednym maleńkim oknem, a miary tego rzekomego gabinetu wynosiły trzy metry na trzy metry a jedyny mebel jaki się znajdował to biurko, można nazwać gabinetem?
No właśnie!
Pakuję swoje rzeczy, w które skład wchodzi jedynie zdjęcie z Evan'em i Aną, moje ulubione pióro, zszywacz, dziurkacz i lampka. Tak to cały mój dobytek. Wkładam te wszystkie rzeczy do kartonu by zaraz zacząć je układać w gabinecie, ale już w pełni tego słowa znaczeniu. Przynajmniej mam taką nadzieję. Kiedy wkładam już ostatnią rzecz wchodzi sekretarka Racheli i prowadzi mnie w nieznane jak na razie mi miejsce.
- Jesteśmy na miejscu, od teraz to jest twoje miejsce pracy. Przerwę na lunch masz o 13-tej, oczywiście nie jest to stała godzina. Teraz jako wiceprezes mam wiele możliwości wszyscy zdają ci sprawozdanie ze swojej pracy, natomiast ty odpowiadasz przed Rachel, ktoś nie przyszedł do pracy, nie napisał artykułu, ty ponosisz winę. Zrozumiano?
-Oczywiście.- Megan jeszcze przez dłuższą chwilę bacznie mi się przygląda sprawdzając za pewne czy mówię prawdę.
-Dobrze, w takim razie ja Ciebie zostawiam, rozpakuj się i możesz jechać do domu.
 Zdjęcie z przyjaciółmi kładę na biurko, tak jak lampkę, natomiast zszywacz, dziurkacz i pióro wkładam do szuflady i to by było na tyle. Rozglądam się ostatni raz dookoła, mój gabinet jest przestrzenny, jedna ściana to same duże przejrzyste okna z widokiem na miasto. Teraz będzie mi się o wiele lepiej pracowało. Z uśmiechem na ustach wychodzę z wieżowca i kieruję się na przystanek, autobus mam za 7 minut. Postanawiam ten czas wykorzystać by zadzwonić do Anastasji.
Umawiam się z nią na 17-tą na maraton filmowy u mnie w domu. Oczywiście Ana nie zapomina zapytać co z randką z Noah'em i jestem zmuszona jej tłumaczyć wszystko po kolei. I z jej strony dostaję oczywiście zbrukana za to, że nie mam zamiaru pojawić się w restauracji. Ale ja nie zmienię zdania.
Kiedy wchodzę do domu jest punkt 12-ta. I co robię, kiedy mam ful czasu? Sprzątam, bo jakże by inaczej. Posprzątanie całego mieszkania zajmuję mi 1,5 godziny. Nie mam co ze sobą zrobić, więc postanawiam umyć okna. Zaszalałam, czyż nie? Na szczęście nie mam lęku wysokości i umycie okien nie przynosi mi żadnych problemów i tak schodzi o to kolejna godzina.
O godzinie 15-tej wychodzę na zakupy, w końcu trzeba wypełnić lodówkę na noc filmową.

***
Gdy wybija godzina 16-ta wszystko jest przygotowane, popcorn, chipsy, ciastka, żelki no i oczywiście nie brakuję też procentów. Przeglądam się w lustrze, mam na sobie te same ciuchy co rano. Postanawiam przebrać się w wygodniejsze ubranie. 
Zakładam szare dresy, opiętą czarną bokserkę a włosy związuję w luźnego koka, zastanawiam się czy zmyć makijaż, kiedy dzwoni dzwonek do drzwi. Spoglądam na zegarek, jest 16.30, co Ana tak wcześnie? Podchodzę do drzwi, otwieram je i odwracam się tyłem do niej nawet nie spoglądając na nią ani razu i wchodzę do kuchni.
- Powiem ci szczerze, że mnie zaskoczyłaś przychodząc tak wcześnie. Zawsze się spóźniasz, no cóż Ana, robisz postępy. Usiądź w salonie, wezmę wino i zaraz do Ciebie dołączę. 
- Czy ja wyglądam jak Ana? - Słysząc ten głos nieruchomieje i przełykam głośno ślinę. Nie możliwe staję się możliwe. Przede mną stoi we własnej osobie Noah Rosenberg. Już nie żyję.