niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział VIII

Jest późny wieczór, Noah i Evan siedzą przy stole i główkują. Ja natomiast jestem w kuchni i robię już chyba setny kubek kawy dla nas. Czy udało nam się coś ustalić nowego? Otóż nie. Mamy tylko pewność, że ktoś zabił moją mamę i nie chce, aby cokolwiek na ten temat wyszło na jaw.
Zegar pokazuje, że jest druga w nocy. Zależy mi na tym by znaleźć mordercę mojej mamy, ale nie chce to robić kosztem chłopaków. Wchodzę do salonu, w dłoniach trzymam tace a na niej znajdują się trzy kubki kawy.
- Na dzisiaj powinniśmy skończyć. - Gdy wypowiadam te słowa, Evan i Noah patrzą się na mnie jak na debila. - Jestem wam naprawdę wdzięczna, ale jest już późno a i tak o tej porze nasze mózgi nie funkcjonują jak należy, prześpijmy się i wrócimy do tego następnym razem.
-Nie wydaje się to być złym pomysłem. To po prostu podsumujmy to, co mamy. - Noah wyjmuje kartkę i czyta to, co wcześniej już zapisaliśmy – To, co nas utwierdza, że twoja mama została zamordowana to na pewno, to, że zostałaś w domu zaatakowana..
- I postrzelona - dodaję.
- Tego nie jesteśmy pewni. Naprawdę mogłaś być tam o złym miejscu i czasie. Nie zrzucajmy już wszystkiego na winę tego, kto cię zaatakował.
- Noah nie ma takich zbiegów okoliczności.
- Skończcie to, dobra? To czy zostałaś postrzelona specjalnie czy też przez przypadek, że się tam znalazłaś, to nie zmienia, to faktu, że ktoś wcześniej chciał cię zabić. I przestańmy droczyć ten temat, jasne? - Evan patrzy mi prosto w oczy i oczekuje, że się zgodzę. No, ale ja wiem, ze to było specjalnie. Czuje to. A nikt nie chce mi uwierzyć. Ale mi mimo moich własnych uczuć potakuje głową na znak, że rozumiem.
- A więc wiemy, że ktoś chciał cię zabić - Noah kontynuuje - Do tego ty nam mówisz, że twoja mama zachowywała się dziwnie w tym okresie czasowym, kiedy została - milknie i patrzy na mnie.
- Została zamordowana. Noah możesz to powiedzieć. Oswoiłam się już z tym.
- A więc z czasie, kiedy została zamordowana i największy dowód a zarazem żaden, to zdjęcia. -Piorunuję Noaha wzrokiem.
- Żaden, ale to tylko, dlatego, że na nich nie ma nic konkretnego, spokojnie Beth - Noah od razu zaczyna się tłumaczyć.
- Nie ważne już. - Macham na ta ręką. - Ustalmy, co będzie teraz naszym kolejnym krokiem.
- Evan co proponujesz? - Noah patrzy na mojego przyjaciela.
- Wiemy, że te zdjęcia zrobiono  jakiś czas przed śmiercią twojej mamy, więc prawdopodobnie on ostatni widział twoją matkę, nie wiemy czy ją zabił czy też nie ale gdy go odnajdziemy, to wtedy się dowiemy.
- Dokładnie Evan. Beth - Noah swoje niebieskie oczy kieruje na mnie - twoja mama była prezesem tej redakcji, musisz się dowiedzieć czy ten mężczyzna był waszym klientem czy kimkolwiek, po prostu czy jest w waszej bazie danych jako pracownik, klient, cokolwiek Beth znajdziesz może być ważne.
- Okej, ale nie będę mogła tego sprawdzić dopóki nie dowiem się jak ten mężczyzna się nazywa, muszę mieć jego dane.
-Tym zajmę się Evan. W poniedziałek będziesz musiał to sprawdzić i przekazać tę informacje Beth, jasne?
- No pewnie. A ty Noah?
- Ja? Am.. ja.. posprawdzam inne ym.. rzeczy.
- Jakie rzeczy? -pytam.
- No wiesz - Noah wymachuje rękami jakby chciał coś pokazać, ale sam nie wie co - ym.. raporty, jakieś odciski, to co mówili świadkowie, zdjęcia z miejsca wypadku, może ten mężczyzna był tam, coś co może nam pomóc. Nie prowadziłem tej sprawy, więc nie znam wszystkich szczegółów.
- W sumie to dobry pomysł.
- No wiem. - Noah uśmiecha się pokazując przy tym rząd śnieżnobiałych równych zębów.
Jakiś miesiąc temu rozpłynęłabym się pod wpływem tego uśmiechu. Ale teraz? Nie. Jak dla mnie jest on po prostu egocentrycznym przystojniakiem. Owszem, pomaga mi, ale na pewno nie z dobroci serca. Gdyby miał dobre serce, odwiedził, by mnie. Więc patrzę, na jakie oczy, na jego piękny uśmiech i nic kompletnie nie czuję. Pustka. Co nie znaczy, ze nie jestem wdzięczna mu za to, że pomaga, ale na pewno ma z tego jakąś korzyść, ale pomaga i to się liczy.
 Po wyjściu naszego gościa, biorę się za sprzątanie a Evan mi pomaga. Wszystkie czynności wykonujemy w milczeniu, każdy z nas jest pochłonięty swymi myślami.
Świadomość, że coś się dzieje, że mamy jakiś plany, robimy małe kroczki i idziemy powoli bardzo powoli, ale idziemy do przodu powoduję u mnie niezwykłą radość, daje mi nadzieję. Jak to zakończę, dowiem kto zabił moją mamę i będzie siedział w więzieniu, to ja będę mogła ruszyć dalej ze swoim życiem. Poniekąd dawno już to zrobiłam, ale nie w pełni. Zawsze, jeśli w przeszłości jest sprawa nierozwiązana do końca to zawsze do tego wracamy. A ja nie chce do tego wracać. Chce to zakończyć i iść dalej, do przodu.
- Beth?
- Hm? - Patrzę na, Evana, który wyciera umyte już naczynia.
- Dlaczego patrzyłaś na Noah'a tak jakbyś chciała go zabić?
- Bo może chciałam? - Lekko się uśmiecham.
- Dalej masz mu za złe, że cię nie odwiedził w szpitalu?
- Dalej? Byłam na niego wściekła przez cały miesiąc i to, że się tutaj zjawił i nagle chce nam pomóc wcale nie oznacza, że wpadnę mu w ramiona.
- Beth nie można być złym na takiego greckiego boga!
-Greckiego boga mówisz? - śmieję się lekko - Evan to że Noah ma taką piękną twarzyczkę i pewnie inne yy.. części ciała - czuję jak robię się czerwona na twarzy - wcale nie oznacza, że muszę mu wszystko darować. Jestem na niego zła, ale już nie na to, że mnie nie odwiedził, ale dlaczego tego nie zrobił. Wiesz, dlaczego? - Evan kiwa przecząco głową - Dlatego, że jest playboyem. - Otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale uciszam go ręką - daj mi skończyć - uśmiecham się. - Nasza znajomość nie zaczęła się poprawnie, obrażałam go. Zapewne nie był przyzwyczajony do tego, aby kobiety tak go traktowały, więc byłam dla niego wyzwaniem. Zainteresował się mną, ale kiedy zostałam postrzelona i wiedział już, że w najbliższym czasie nie może liczyć na szybki numerek to zajął się inną lalunią. A kiedy mnie zobaczył to byłam już mu obojętna, więc mnie wyrzucił.
- To, dlaczego teraz nam pomaga?
- Nie wiem. Ma pewnie w tym ukryty cel. Z resztą poprosiłeś go o to, prawda?
- W sumie to on sam do mnie przyszedł. Skontaktował się, ze mną na posterunku i powiedział, że znalazł zdjęcia i chce pomóc. - Wydaję z siebie zduszony śmiech. - Co cię tak bawi?
- Nic Evan, nic. Po prostu kolejny dowód na to, że nie robi tego z dobroci serca. Nie mogło mu się tak o odwidzieć.
- To, co nagle mamy mu podziękować za pomoc i powiedzieć do widzenia Noah, nie chcemy twojej pomocy?
- Nie, jego pomoc się przyda. On pewnie będzie chciał wziąć sobie nasze zasługi, zebrać wszystkie laury i dostać awans.
- Myślisz, że można być już na wyższej pozycji niż on jest? - Patrzymy się na siebie i oboje wybuchamy śmiechem.
- Jeśli chodzi o to by być w ruchu, to pewnie nie, ale jeśli chodzi o posadę za biurkiem to pewnie tak.
- Dobra Beth, nie mam ochoty już rozmawiać na temat Noah'a. Chodźmy do łóżka.
- Evan, to zabrzmiało dwuznacznie..
- No wiem - Eva porusza znacząco brwiami.
- Ale zboczeniec z ciebie - uderzam go ścierką od naczyń.
- I za to mnie kochasz. To idziemy do tego łóżka, czy nie? - Patrzę się na niego z politowaniem. - No okej, okej i tak nie jesteś w moim typie. Ja wolę bardziej umięśnionych. - Evan wyszczerza zęby w uśmiechu.
Kręcą głową z niedowierzania, odwracam się od niego i kieruję w stronę mojej sypialni, Szybko przebieram się w piżamę, padam na łóżko i od razu zasypiam.


***

Krzątam się po kuchni nucąc moją ulubioną piosenkę, spoglądam na zegarek. Za nie całą godzinę ma przyjechać mój kochany braciszek. Nie widziałam się z nim od pogrzebu matki. Kiedyś byliśmy nie rozłączni. Ale śmierć mamy wszystko zmieniła. Nas zmieniła. Mike nie mógł sobie poradzić. Co raz częściej sięgał do kieliszka, a jego dziewczyna nie mogła to wytrzymać i go zostawiła. Kolejny gwóźdź do trumny. Ale po tym się otrząsnął. Postanowił zapisać się do wojska. I tak też zrobił. Przyjęli go od razu. Nic dziwnego. Mike idealnie nadawał się na żołnierza, ale miał jedną wadę. Nie umiał zabijać. 
A dzisiaj pierwszy raz od dwóch lat zobaczę go na żywo. Czy nadal będziemy potrafili rozmawiać o wszystkim i o niczym? Czy dalej łączy nas więź jak za dawnych lat? Nie wiem, ale nie długo się dowiem. 
Evan wybrał się na miasto. Co prawda nie ze swojej woli, no ale cóż.. chciałabym aby ten dzień należał tylko do mnie i Mike'a. Tak bardzo się za nim stęskniłam. Już nawet nie pamiętam jak pachnie. Mój duży, starszy braciszek, który zawsze o mnie dbał. Mój bohater. 
Znowu patrzę na zegarek. za piętnaście minut dwunasta. O równo 12-tej Mike będzie na lotnisku na mnie czekał. Wychodzę z mieszkania i od razu kieruję się w stronę głównego lotniska w Nowym Jorku. Lotnisko jest bardzo duże. Jak się tutaj przeprowadziłam po śmierci taty razem z mamą, to długo zajęło mi przystosowanie się do tak dużego portu lotniskowego. Ale teraz mogłabym chodzić z zamkniętymi oczami. 
Kiedy jestem już na miejscu okazuje się, że samolot ma półgodzinne opóźnienie.
Wzdycham ciężko. Wytrzymałam dwa lata to wytrzymam jeszcze półgodziny. Z tą myślą kieruję się do baru, gdzie serwują od przeróżnych przystawek do różnego typu alkoholu. Siadam przy barze i zaczynam odliczać czas. 
- Od tego pana - kelner wskazuję głową na mężczyznę siedzącego pod ścianą jednocześnie kładąc na blat szklankę z napojem. Spoglądam na mężczyznę i przyglądam mu się. Blondyn, nie lubię blondynów i gdyby nie jego błękitne oczy to od razu poszedłby na odstawkę. Ale po dłuższej analizie dochodzę do wniosku, że jest całkiem, całkiem. Uśmiecham się do niego i kiwam głową dziękując. Odwracam się do niego plecami i biorę łyka soku pomarańczowego. 
- Smakuje? - Odwracam się i widzę piękne i jak się okazuję zielone oczy, które należą do blondyna. 
- Nie lubię soku pomarańczowego, ale dziękuję. - Na jego twarzy widać zdumienie. 
- Ojeju, przepraszam - Mężczyzna zaczyna się gorączkowo tłumaczyć.
- Spokojnie, żartowałam tylko. - Uśmiecham się zalotnie, W sumie to lekki flirt nigdy nikomu nie zaszkodził, prawda? - Bethina, ale mów Beth - wyciągam dłoń w jego stronę. 
- Richard - ściska moją dłoń cały czas patrząc mi w oczy. Czuję jak się rumienię. Richard otwiera usta by coś powiedzieć, ale przerywa mu głos kobiety puszczany przez głośniki. 
- Samolot z Nowego Jorku do Los Angeles startuje za pięć minut. Pasażerów o zakupionym bilecie prosimy o wejście na pokład i zajęcie swoich miejsc. 
 - To ja już musze uciekać. Miło było cię poznać Beth. To co, pozostajemy w kontakcie czy jak?- Patrzę na niego i pierwszy raz spotykam takiego mężczyznę. Jest nieśmiały, ale za to taki uroczy. Wyciągam swoją wizytówkę i wręczam mu. - Wiceprezes? O proszę. To ja lecę. Pa! - Macha mi ręką na odchodnym i znika za zakrętem. 
Ciekawe czy zadzwoni. Wydaję się być miłym mężczyzną. Patrzę na telefon, jest 12.20, za chwile samolot Mike'a powinien lądować. Zabieram swoja torebkę i idę w stronę holu, gdzie inni ludzie czekają na swoja rodzinę, znajomych, przyjaciół, drugą połówkę. Siadam na krześle i wyjmuję książkę autorki Nory Roberts " Lasy w płomieniach" i zaczynam czytać. 
- Beth, hej! - Unoszę do góry głowę, a przede mną stoi Mike'a. Zupełnie odmieniony. Rzucam mu się na szyję i ściskam mocno. 
- Mike! Jak ja za tobą tęskniłam. 
- Ja za tobą tez księżniczko. - Uśmiecham się pod wpływem wspomnień. Od wieków nie słyszałam jak ktoś się tak do mnie zwraca. Odrywamy się od siebie. Mike lustruje mnie wzrokiem. - Ale wypiękniałaś. 
- Oj przestań. Ty to natomiast przytyłeś. Jesteś zdecydowanie szerszy. 
- To są mięśnie moja droga, mięśnie. 
- Niech ci będzie. Chodź, najpierw zaniesiemy twoją torbę do domu a później pójdziemy do naszej ulubionej knajpki. 
- O matko, jak dawno nie jadłem ich tostów. Mają przepyszne tosty. - Patrzę na niego i mam wrażenie, że zamieniamy się na nowo w dzieci. Kiedy oboje nie liczyło się nic więcej jak tylko to kto pierwszy będzie po szkole w knajpce i szybciej zje tosty. Czuję jak łzy napływają mi do oka, mrugam kilka razy, aby je przegonić. Nie czas na rozklejanie. Nakazuje sobie. 
Kiedy wchodzimy do mieszkania na kanapie siedzi Noah. Otwieram szeroko oczy ze zdumienia. Ale za nim się odzywam Mike od razu do niego pod biega i przyciska go do ściany. 
- Co ty tu kurwa robisz? - Po wyrazie twarzy Mike od razu widać, że jest wściekły.
- Mike, nie przeklinaj. I skąd wy do jasnej cholery się znacie, co? 
_________________________________________________________

Ten dzień w końcu nadszedł i dodałam rozdział! Jej! 
Nie wiem co o nim myśleć, jakoś nic się nie dzieje. 
Ale opinię pozostawiam wam ;) Mam nadzieje, że nie uciekliście ode mnie.. Pod ostatnim rozdziałem było bardzo mało komentarzy. Trochę mnie to martwi. Bardzo was proszę komentujcie, oceniajcie, wyrażajcie swoje opinię. To jest dla mnie niezwykle ważne. Zwykłe "przeczytałam" wystarczy ;)
Ale dziękuję wszystkim tym, którzy ze mną pozostali po mimo tak długiego czasu zwłoki. Jestem wam bardzo, ale to bardzo wdzięczna! Dziękuję! 

A to, kiedy będzie następny rozdział, to zależy od tego ile was tu będzie. Ale postaram się dodać go jak najszybciej :* 





wtorek, 1 września 2015

Rozdział VII

Minął jeden dzień od incydentu z Noah'em. Od tego czasu ani śladu po nim. Wydaję mi się, że to i lepiej. Dla mnie. A może wcale nie lepiej. Nie wiem. Ale chce myśleć, że tak jest lepiej. I jak na razie dobrze mi idzie. Zaczynam powoli go naprawdę nie lubić.
Przyrządzam w mojej małej kuchni kolację. Ona naprawdę jest maleńka. I dlatego właśnie jest pomalowana na biało. Meble również są w jasnym kolorze. Powoduję to, że kuchnia dzięki temu optycznie wydaję się większa.
Na remont kuchni wydałam fortunę. Specjalne szafki na zamówienie, bardzo praktyczne. Pomieszczą więcej niż się może wydawać. Większość szafek jest powieszona na ścianie a metr pod nimi znajduję się rząd blatów, które jako jedyne są w kolorze czarnym. A po prawej stronie leży zestaw noży, po który właśnie sięgam z zamiarem pokrojenia pomidora. Jednak nie jest mi dane ukończyć tą czynność, ponieważ ktoś wparowuje do mego mieszkania i to bez pukania. Ach ta dzisiejsza kultura.
- Czy ty jesteś normalna?! Upadłaś na głowę? - Mój święty spokój zagłusza Evan. Cudownie.
- Tak Evan. Z tego co mi wiadomo jestem jeszcze normalna i nie odbiło mi.
- Odnoszę inne wrażenie. - Jest zły. Nie. Jest wściekły.
- To jak już je odniesiesz to wróć i porozmawiamy normalnie. - Odwracam się do niego plecami i kontynuuję przyrządzanie kolacji.
- Wyrzucasz mnie?
- Nie. Możesz zostać. Ale nie będziemy rozmawiać jeśli nie zmienisz tonu.
Cisza.
Dłuższa cisza.
- Okej. Porozmawiajmy. - Jest już opanowany. Jego głos jest spokojny. - Dlaczego to zrobiłaś? Prosiłem, żebyś nie robiło nic głupiego. Prosiłem!
- Owszem prosiłeś. I naprawdę nie chciałam rozbić jego samochód. Ale nie mogłam się powstrzymać.
- Ale przez to, że nie mogłaś się powstrzymać ja mogę stracić pracę.
- Stracić pracę? On nawet nie wie, że ty istniejesz. A nawet jeśli to nie wie, że się przyjaźnimy. Co z tego, że pracujecie w tym samym budynku? On jest agentem specjalnym. A ty zwykłym  funkcjonariuszem. - W jego oczach widnieje ból. Cholera. - Evan..
- Nie. Chyba już wystarczająco powiedziałaś. - Odwraca i kieruje się w stronę wyjścia. Łapie go za dłoń.
- Evan, przepraszam! Po prostu to zabolało. Jak możesz trzymać jego stronę? Po tym jak mnie potraktował? Owszem nie znamy się, ale nie musiał wyrzucać tych zdjęć. One były dla mnie wszystkim. Rozumiesz? Wszystkim! - Obraz mi się rozmazuję z powodu łez, które się zgromadziły pod powieką. - W końcu coś mogło pójść dalej. A teraz? Znowu tkwimy w tym samym miejscu.
- Beth staram się ciebie zrozumieć. I myślę, że wychodzi mi to. Zachował się jak świnia. Ale przecież nie wyrzucił tych zdjęć specjalnie. Wiedział jak ważne to jest dla ciebie. Zrobił to nie umyślenie. Ale to nie był powód, żeby rozbijać mu auto.
- Poważnie? Myślisz, że dlatego to zrobiłam? Wcześniej wiedziałam, że je wyrzucił. I nie miałam w planach tego robić. Ale on mnie wyrzucił z mieszkania! Kazał mi wyjść. Wtedy kiedy ja leżałam w szpitalu on zabawiał się z jakimś pustostanem. A kiedy mnie zobaczył, to nawet nie zapytał jak się czuję po mimo tego, że postrzelono mnie pod jego własnym domem! On miał mnie głęboko w dupie! I po tym jak mnie po miesiącu widzi to każe mi wyjść. Nie przeprosił za zdjęcia. Nazwał mnie wariatką. I co ja miałam tak spokojnie wyjść?! Dobrze wiesz, że taka nie jestem.  - Zakańczam swój wywód kiedy po moich policzkach powstała rzeczka łez. Kurde, nawet nie wiedziałam, że to aż tak boli. Noah'owi naprawdę udało się mnie zranić. Gratulacje dla niego.
- Nie wiedziałem, że tak zrobił. Przepraszam. Nie potrzebnie się uniosłem. Idiota z niego. Nie warto się nim przejmować. - Evan obejmuje mnie mocno.
- Nim może i nie. Ale zdjęciami to na pewno.
- Coś wymyślimy.  To nie koniec naszej walki. Zwłaszcza, że mamy już pewność, że coś tu nie gra. W końcu ktoś chciał Cię zabić. I dlatego chciałbym abyś zamieszkała ze mną - widząc moją minę, dodaje szybko - tylko na jakiś czas. Tymczasowo.
- Och, Evan. Nie mogę przez to co się stało rezygnować z mojego życia.
- Ale wcale nie musisz tego robić. Chwilowo zamieszkasz u mnie, upewnimy się, że nic się nie stało, - przekonywał mnie Evan - a do tego musimy zebrać wszystkie informacje, na nowo poukładać. Mamy w końcu te zdjęcia w pamięci, wiemy, że był tam jakiś mężczyzna. Musimy wszystko na nowo to sobie ułożyć, więc będziemy musieli widzieć się bardzo często a mieszkanie razem nam to ułatwi. No i martwię się o ciebie. Myśl, że będziesz w domu sama, nikt nie będzie mógł cię ochronić przeraża mnie. A ja chce się tobą zaopiekować.
- Jesteś taki kochany. - rzucam mu się na szyję i całuję w policzek. - To kiedy mogę się do ciebie wprowadzić?
- Teraz.

***

Mija miesiąc odkąd zamieszkałam z Evan'em. Mimo, że upłynął już tak długi czas, ja dalej jestem nie rozpakowana, ciągle moje rzeczy znajdują się w pudłach, tylko te najpotrzebniejsze są wypakowane. Jeszcze ani razu nie zajęliśmy się sprawą mojej matki. Oboje ciężko pracujemy. Ja nadganiam zaległości w mojej pracy. Jako wiceprezes, który przez ponad miesiąc nie robił nic dla firmy ma naprawdę dużo na głowie. Natomiast Evan uczestniczy w rozwiązywaniu sprawy zaginięcia małej dziewczynki. Bardzo lubi dzieci i poświęca tej sprawie większość czasu i sił. 
Znajduję się w łazience Evan'a. Jest ona pomalowana na żółto z elementami złotymi. Takie jak obramówka lustra, wzorki na ścianach i na żółtym dywanie. Dobrane kolory powodują przytulność pomieszczenia. Wanna jest naprawdę duża. Można spokojnie się w niej rozłożyć. Uważam, że to właśnie jest jedyne tak dobrze ułożone pomieszczenie. Wszystko idealnie ze sobą komponuje. W sumie mnie to nie dziwi, Evan zawsze lubił brać królewską kąpiel. Pewnie dlatego do łazienki najbardziej się przyłożył, jeśli chodzi o wystrój. Kończąc moją kąpiel, sięgam po ręcznik i wycieram się do sucha. Rozglądam się w poszukiwaniu moich ubrań. Jednak z rozczarowaniem odkrywam, że ich nie wzięłam. No pięknie.
- Evan! - cisza - Evan! 
- Tak? Coś się stało?
- Nie wzięłam ubrań. Mógłbyś mi wyjąc jakieś z pudła? 
- Okej. - Mija kilka dłuższych chwil za nim Evan ponownie się odzywa - Masz taki tam bałagan, ze nie mogę nic znaleźć. Dam ci moją koszulę, dobra?
- To dawaj szybko, bo ja tutaj marznę. - Chwilę później słyszę pukanie do łazienki, uchylam drzwi i wystawiam rękę, łapię koszulkę i się wycofuję. - Dzięki.
Narzucam na siebie jego ciuch, zbieram swoje rzeczy i wychodzę z łazienki. Evan siedzi na kanapie i przegląda raporty, czy Bóg tam wie co. W salonie znajduje się duży telewizor, kanapa w odcieniu beżowym i do tego ława ze szkła. Nie daleko po prawej stronie stoi wieża stereofoniczna. I to by było na tyle, jeśli chodzi o jego salon. Jak to jest, że mężczyźni nigdy nie potrafią przytulnie urządzić dom? No niech będzie, łazienka mu się udała.
- Hmm, wyglądasz lepiej w tej koszuli niż ja sam w niej. - Patrzy na mnie swoimi czekoladowymi oczami a jego twarz rozświetla uśmiech.
- Em, dzięki. - Odpowiadam z uśmiechem.
- Idziesz może dzisiaj do pracy? - Kiwam przecząco głową. - Świetnie. To dzisiaj moglibyśmy zająć się zabójstwem twojej mamy.
- To super. Tylko co my mamy? Właściwie to nic. - Robię smutną minę i rozkładam ręce.
- No właśnie. Wydaję mi się, że udało mi się załatwić coś nowego.. - przerywa mu pukanie do drzwi.
- Pójdę otworzyć, pewnie listonosz. Czekam na list od brata.
Podbiegam do drzwi i otwieram z uśmiechem na twarzy będąc pewna, że to listonosz. Jednak bardzo się mylę. Przede mną stoi Noah. Otwiera usta by coś powiedzieć, jednak od razu je zamyka i lustruje mnie wzrokiem.
- Co ty tu robisz? - Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.
- Chyba co ty tu robisz. Ja wpadłem do Evan'a.
- Od kiedy wy się tak kumplujecie, co? - Noah już mnie nie słucha. - Na co się tak patrzysz? - Podążam za jego wzrokiem i z przerażeniem odkrywam, że jestem w samych majtkach i w koszuli Evan'a. Cholera! - I co, nie widziałaś nigdy nóg? - Staram się mówić opanowanym głosem. Nie wiem jak mi idzie.
- Nogi widziałem, ale nie twoje. A naprawdę są piękne. - Czuję jak moje policzki się czerwienią. Och, jak ja go nienawidzę! I właśnie dzięki temu zdobywam się na odwagę i przybliżam się do niego tak, że nasze twarze dzielą milimetry.
- To podziwiaj póki możesz, bo wątpię byś miał drugą taką szanse. - Odwracam się napięcie i zmierzam ku mojej sypialni.
- Śmiem wątpić - słyszę za plecami.
- Evan masz gościa. - Ponuro wypowiadam te słowa ignorując ostatnią wypowiedź Noah'a.
Wychodzę z mojego pokoju już w pełni ubrana w krótkie jeansowe spodenki i czarną bokserkę a włosy związuję w luźnego koka. Co prawda i tak większość moich kręconych włosów pozostają luźne, gdyż związanie ich jest naprawdę niemożliwością.
- Evan, pozwól na chwilę. - Wypowiadam te słowa i od razu nawet nie patrząc w ich stronę, kieruję się w stronę kuchni. - Możesz mi powiedzieć co on tu do jasnej cholery robi? - zaciskam zęby, co powoduję, że mówię szeptem.
- Zaprosiłem go.
- Co proszę?
- Jest nam potrzebny.
- Do czego niby?
- Beth dobrze wiesz do czego. I nie kłóć się. My go naprawdę potrzebujemy.  I wiesz on naprawdę świetnie wygląda!
- Może i wygląda świetnie..
- Kto wygląda świetnie? - Noah przerywa mi.
- Mamusia nie nauczyła, że nie wolno podsłuchiwać? I na pewno nie ty.
- Co ty masz taki zły humor, co?
- Zapukał do drzwi to go wpuściłam. - Chyba zrozumiał aluzję, bo z jego twarzy momentalnie zniknął uśmiech.
- Jezu, Beth wyluzuj. Nic ci nie zrobiłem.
- Nic mi nie zrobiłeś? Wyrzuciłeś moje zdjęcia, które naprawdę były ważne. Nawet nie raczyłeś przeprosić, tylko wywaliłeś mnie z własnego mieszkania. Masz racje, przesadzam, nie powinnam się tak unosić. - Uśmiecham się sztucznie, a mój głos ocieka sarkazmem.
- A ty zniszczyłaś mój samochód, który za tani to nie był. Więc, bardziej to ja jestem poszkodowany, nie uważasz?
- Samochód to możesz naprawić, kupić, ale zdjęcia? Już ich nie odzyskam. Więc, dzięki. - Mijam go i kieruję się do salonu.
- Tylko, że odzyskałem je. - Gdy wypowiada te słowa, momentalnie się zatrzymuję.
- Co?
- Mam je przy sobie. - Wyjmuje z kieszeni żółtą kopertę i mi ją podaję.
- Ale jak? - Gdy otwieram kopertę wstrzymuję oddech. Naprawdę je mam, mogę jeszcze znaleźć morderce mojej mamy.
- Dla chcącego nic trudnego. - Spoglądam na niego i się uśmiecham, Noah oddaje uśmiech. Mam ochotę rzucić mu się na szyję, na szczęście się powstrzymuję i tego nie robię.
- Dobra, to skoro już sobie wszystko wyjaśniliście to możemy zaczynać.

____________________________________________________________________

O tym, że rozdział jest dodany dwa tygodnie po czasie... lepiej nie wspominajmy. Nie mam żadnego wytłumaczenia, jedynie  to to, że jestem  leniwa i nie chciało mi się dokończyć tego rozdziału.

Ale jak wam się spodobał rozdział? I skoro pisałyście jak bardzo teraz nienawidzicie Noah'a, to może coś się zmieniło? Czy dalej jest takim świnią i inne wyzwiska jakie padały z waszej strony? :D

I co sądzicie o opisach? Ostatnio ktoś zwrócił mi uwagę, że jest ich za mało i próbowałam trochę poopisywać, ale mam wrażenie, że kompletnie mi to nie wyszło, no w tym akurat za dobra to nie jestem. :/

No i oczywiście nie długo nadrobię wszystkie zaległości jakie u was mam, więc nie długo spodziewajcie się mnie na swoim blogu :))


niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział VI

Kończę gotować obiad, kiedy mama wchodzi do mieszkania. Uśmiecham się na samą świadomość, że pierwszy raz od dłuższego czasu zjemy wspólnie jakikolwiek posiłek. Obie jesteśmy zalatane, ja studia, nauka a mama praca. Tak naprawdę mama zawsze miała czas, zazwyczaj to ona gotowała nam posiłki. Ale od niedawna coś się zmieniło. Ona się zmieniła. A dzisiaj mam możliwość dowiedzenia się dlaczego. 
- Hej mamuś. Ciężki dzień? - Pytam, kiedy siada na kanapie bez cienia uśmiechu.
- Troszeczkę. - Sili się na uśmiech. - Co dzisiaj nam ugotowałaś? - Wychyla się za moje ramię aby dostrzec moją potrawę. - Strip Steak? Kochanie, od kiedy umiesz przyrządzać takie cuda? 
- Od jakiś dwóch, trzech miesięcy, bo ty mamuś pracujesz. - Spoglądam na mamę. Może i owszem zaczęcie rozmowy w ten sposób nie jest dobrym pomysłem, ale ja muszę się dowiedzieć o co chodzi.
- Pracuję, abyś ty miała pieniądze na studia, swoje ciuszki. A teraz robisz mi wyrzuty? - Nie tak sobie to planowałam. Podejście drugie.
- Mamuś spokojnie. Nie robię ci wyrzutów. A jeśli tak to odebrałaś to naprawdę przepraszam. Nie to było moim celem. 
-Masz rację, nie powinnam była tak naskakiwać. To w takim razie co było twoim celem?
- Może najpierw zjemy i wtedy porozmawiamy. - Próbuję się lekko uśmiechnąć. 
- Dobrze. 

Mama kieruję się w stronę szafek, wyciąga talerze, sztućce i nakrywa nimi stół. A ja nakładam posiłek na talerze. Jemy w milczeniu. Sprzątamy w milczeniu. Każda z nas jest pogrążona w myślach. W końcu siadamy na kanapie gotowe do rozmowy.
- Mamo..
- Bethinko.. 
- Co się dzieje? 
- Co ma się dziać?
- Od dobrych trzech miesiącach żyjesz w innym świecie. Chodzisz cała zestresowana, jak robię obiady ledwo co ruszasz z talerza, a dopiero dzisiaj zauważyłaś, że potrafię gotować. Coś jest nie tak. A ja pragnę ci pomóc. 
- Beth ja pracuję. Jestem prezesem i czasami są takie momenty w firmie, gdzie wszystko zaczyna się walić a ja muszę to trzymać by do końca się nie zawaliło. Chodzę ze stresowana, bo nie wiem jak temu podołać. Jestem nieobecna, ponieważ cały czas o tym myślę. Ale kochanie, pomagasz mi cały czas. Zajmujesz się domem, gotujesz, jesteś przy mnie. Naprawdę to cenię. I nie wiesz jak bardzo się cieszę i jestem dumna z takiej córki jak ty. - Uśmiecha się. Szczerze. 
- Mamo na pewno chodzi o to? Już wcześniej miałaś problemu w firmie, ale nigdy nie zachowywałaś się tak jak teraz. 
- Beth, jak mowie, że tylko o to, to znaczy, że o to. Nie drąż tematu i nie szukaj dziury w całym. Dobrze?
-Zrozumiałam. Ale jeśli byś czegokolwiek potrzebowała to pamiętaj, że jestem i zawsze będę przy tobie.
- Wiem córciu, wiem. 

***

Budzę się z dziwnym uczuciem. Spodziewam się, że będzie wszystko bolało. Jednak nie czuję bólu, właściwie jest mi dobrze. Mrugam powiekami, by rozproszyć mgłę, która zasnuła mi oczy i wtedy wyłania się obraz w postaci mojej przyjaciółki Amy. 
- Boże, Beth! Obudziłaś się! - Na twarzy pojawia się uśmiech a zaraz po nim łzy, które ciekną jej po policzku. - Panie doktorze! Obudziła się. - Zaraz jak wykrzykuję te słowa w sali pojawia się pan doktor. Mmm, i to niczego sobie doktorek.
- Obudziła się pani. Niezmiernie mnie to cieszy. - Ujawnia swoje bialusieńkie ząbki. Gdybym mogła to jestem pewna, że wpadłabym mu w ramiona. - Czy pamięta pani co się stało miesiąc temu?
- Miesiąc temu? Zapewne byłam w pracy. A czemu pan pyta o to co było miesiąc temu?
- Miesiąc temu została pani postrzelona.
- Postrzelona? Miesiąc?!
- Była pani w śpiączce. - O matko! Nie rozumiem.
- Aż tyle? Jak to możliwe?
- Postrzał trafił w wątrobę. Chcieliśmy jak najszybciej wyjąć kulę, ale niestety pojawiły się komplikacje. Musieliśmy przeprowadzić operację. Tak naprawdę powinna pani się obudzić jakieś 3 tygodnie temu, ale pan - doktor zaglądnął do swoich papierów - pan Rosenberg, błagał wręcz abyś mogła spać jak najdłużej. Nie chciał aby cię bolało cokolwiek po przebudzeniu.
- Pan Rosenberg? Noah Rosenberg? - Lekarz ponownie spogląda na swoje zapiski.
- Tak, dokładnie.
- Dlaczego go posłuchaliście? Z tego co się orientuję tylko rodzina może po prosić o taką przysługę.
- Ależ Pani Bethino, pan Rosenberg jest pani kuzynem. - Co takiego?! To chyba jakiś żart.
- Kuzynem? 
- Tak. - Uśmiecha się, nie świadomy tego jak został oszukany. Chyba mam sobie do pogadania z moim kochanym kuzynkiem. - Za chwile przyjdę i zrobimy dodatkowe badania.
- Dlaczego pozwoliłaś Noah'owi podać się za mojego kuzyna? 
- Posłuchaj. Chciał ci darować jakiegokolwiek bólu, chciał dobrze. Dlaczego miałabym mu w tym przeszkodzić? 
- Nie wiem.  Nie ważne, później sobie z nim porozmawiam. Gdzie on jest w ogóle? 
- Nie widziałam go. Był tu tylko raz. Wtedy kiedy cię przywieziono był przez całą noc kiedy cię operowali, poprosił o tą śpiączkę dla ciebie i wyszedł. Więcej się nie pojawił. - Zabolało. Zostałam postrzelona pod jego domem, a on nawet mnie nie odwiedził? Myślałam, że nie wiem. Chodź trochę się dla niego liczę. Jako koleżanka. Myliłam się. Ale po co w takim razie prosił o to bym przespała cały miesiąc? Och. Nie chce teraz o tym myśleć. Powracam do postrzału. 
- Zostałam postrzelona. Złapaliście tego kogoś? 
- Tak. Są w tymczasowym areszcie i czekają na rozprawę. 
- Pytaliście ich co wiedzą ze śmiercią mojej mamy?
- Dlaczego mieliby cokolwiek wiedzieć o jej śmierci? 
- Jak to dlaczego? Przecież przez to zostałam postrzelona..
- Beth, zostałaś postrzelona, ponieważ znalazłaś się w złym miejscu o złej porze. Kiedy wyszłaś z domu Noah'a obok trzech chłopaków było w trakcie obrabowywania sklepu, myśleli że ich widzisz i chcieli pozbyć się świadka. 
- Co? Nie. To na pewno nie tak.
- Beth, ja wiem, że jest ciężko. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale musisz odpuść. To cię niszczy.
- Właśnie chodzi o  to, że ty nie wiesz. Nie rozumiesz. Wychowałaś się w idealnej rodzinie. Z ojcem, matką, rodzeństwem. Życie jak w bajce. Ja takiego nie doświadczyłam. Więc nie mów mi, że muszę odpuścić coś o czym ty nie masz pojęcia.
- No tak. Bo to zawsze ty jesteś ta poszkodowana. Jak zmienisz swoje nastawienie to daj znać. Cześć.- Zabiera swoje rzeczy i wychodzi. A ja głośno wypuszczam powietrze. Czemu ja taka jestem, co? Nigdy nie potrafię trzymać języka za zębami. Wtedy kiedy najbardziej potrzebuję przyjaciółki to ją odpycham. Gratuluję Beth, możesz być z siebie dumna. Mama zawsze tak do mnie mówiła, kiedy coś przeskrobałam. Uśmiecham się lekko.
- Co się tak uśmiechasz? - Słyszę znajomy głos.
- Evan!! - Krzyczę i moją twarz rozjaśnia szeroki uśmiech. - Chodź tu do mnie! Matko, jak ja się za tobą stęskniłam. - Evan podchodzi bliżej i siada na skraju łóżka.
- Ależ z Ciebie śpiąca królewna. - Gdy wypowiada te słowa od razu przypomina mi się to co zrobił Noah i czego nie zrobił. Kazał mnie trzymać w śpiączce i nie odwiedzał. Czuję ukłucie w klatce piersiowej. Jednak staram się je ignorować.
- Nie spałabym tak długo gdyby nie Noah.
- Bethino..
- Nie Bethinuj mi tu. Jakim prawem on miał władzę nade mną? Powiedział lekarzowi, żeby mnie utrzymał w śpiączce i tak się stało. Kim on jest, żeby decydować o moim życiu. co?
- Bath, ale on chciał dobrze. Nie możesz odpuścić i po prostu mu podziękować? On to zrobił dla twego dobra. Byś nie cierpiała.
- Och, jaki on miłosierny. I co teraz powinnam mu stopy całować?
- Dlaczego nie możesz to po protu przyjąć? To nic strasznego.
- Nie, ale zaraz po tym jak po prosił abym nie cierpiała to już więcej nie przyszedł i miał mnie głęboko w poważaniu. - Wypowiadam te słowa prawie szeptem.
- I to cię boli. Noah jest zapracowanym człowiekiem i mógł nie mieć czasu.
- Nie mieć nawet pięć minut na to by zobaczyć jak się czuję? - Evan otwiera usta by coś powiedzieć, jednak ja nie chce już nic słyszeć na ten temat - Nie ważne. Nie przyszedł to nie. I tak go nie znam i
sumie go nawet nie lubię. - Mówiąc te słowa staram się by zabrzmiały prawdziwie. Chyba tak się stało, ponieważ Evan już nic nie mówi tylko przytula mnie.- A słyszałeś o tym, że zostałam postrzelona bo byłam nie w tym miejscu co trzeba?
- Tak.. słyszałem te słowa.
- I co wierzysz w to? - Evan patrzy mi w oczy.
- Nie wiem Beth. To jest dziwne. Nie wierze w aż takie zbiegi okoliczności. Ale skąd oni by wiedzieli gdzie Noah mieszka?
- To takie pokręcone. Ale dlaczego nikt nie chce uwierzyć, że samobójstwo mojej mamy nie było wcale samobójstwem, ale morderstwem.
- Mamy zdjęcia, jeszcze inne rzeczy zbierzemy to wszystko i od nowa spróbujemy to wszystko złożyć w jedną całość. Może dzięki tym zdjęciom uda się coś ustalić. Cokolwiek.
- Oby. A gdzie są te zdjęcia?
- Jak to gdzie? Ty je masz.
- Ja? Nie mam ich. - Wyrywam się z objęć Evan'a.
- Dałem je tobie.
- No tak. Świetnie. Są u Noah'a.
- To musisz je odebrać.
- Odbiorę. Jak stąd wyjdę.
Sama myśl, że znowu zobaczę Noah'a przeraża mnie a jednocześnie powoduję szybsze bicie serca. Nie jestem pewna, czy chce go zobaczyć. Ale muszę.
- Panno Schiffer. - Do sali wchodzi pan doktor. Na jego plakietce widnieje napis Tom. Tom? Nie no, przystojny to on jest, ale imię ma beznadziejne.
- Tak? 
- Zabieram panią na badania.

***

- Gotowa? - Przytakuję głową. Evan chwyta torbę z moimi rzeczami i wychodzimy ze szpitala. - To co dzisiaj chcesz robić? 
- Moim planem na dzisiaj jest zobaczyć się z moim najdroższym kuzynem. - Uśmiecham się sztucznie. 
- Kuzynem? - Och, nie załapał. 
- Serio? - Unoszę brwi i patrzę na niego drwiącym wzrokiem. Chwila ciszy.
- No tak. Noah. A idziesz do niego bo... ?
- Nie, nie chce mu zrobić żadnej awantury, spokojnie. Chcę zabrać zdjęcia i zakończyć z nim znajomość. 
- Yhym, no skoro chcesz to dzisiaj zrobić to nie będę cię powstrzymywał. 
Wsiadamy do samochodu, przez całą drogę jedziemy w ciszy. Kiedy parkuje pod domem Rosenberg'a, dopiero wtedy orientuje się, że wcale nie podałam Evan'owi adresu.
- Evan?
-Hm?
- Skąd wiedziałeś gdzie on mieszka? - Cisza. - Evan?
- Wiedziałam.. bo.. kontaktowałem się z nim. - Moje serce przestaje bić.
- Powtórz proszę.
- Kontaktowałem się z nim.
-Okej, dlaczego?
- Chciałem odebrać te zdjęcia. - O Boże, co za ulga.
- A ja już wyobrażałam sobie nie wiadomo co. To czemu mi nie powiedziałeś? Och, Evan. Przecież wtedy nie musielibyśmy tutaj jechać. Ależ ty jesteś roztargniony, No dobra to możemy w takim razie jechać. - Zapinam pas i czekam aż zapali samochód i ruszy. Jednak nic takiego się nie dzieje. - Evan? Możesz jechać. - Uśmiecham się.
-On je wyrzucił.
- Co ty powiedziałeś? Noah wyrzucił moje, moje najważniejsze zdjęcia jakiekolwiek miałam?!
- Beth, tylko błagam cię, nie denerwuj się.
- Nie denerwuj się? Zdjęcia, które mogły mi jakoś pomocy zostały wyrzucone a ty mi mówisz nie denerwuj się?!
- Beth, naprawdę mi przykro.
- Taak, mi też. - Wysiadam z samochodu i trzaskam drzwiami.
- Beth, co ty robisz?
- Idę do niego.
- To nie jest dobry pomysł.
- Ależ on jest wręcz idealny.
- Proszę cię, nie rób głupstw.
- Ja? Głupstwa? Nigdy w życiu.
Oddalam się od Evan'a i idę do drzwi.
Pukam.
Cisza.
Pukam.
Nic.
Pukam.
Drzwi się otwierają. Jednak nie stoi w nich Noah tylko jakaś lalunia. Ból ściska mi żołądek. Kurde, ładna jest. Od razu pałam do niej niechęcią. Najchętniej powyrywałabym jej te włoski z główki.
Patrzy na mnie. Czy ona mnie właśnie zmierzyła?! Zapytałabym czy jest Noah, ale nie wiem czy byłaby zdolna cokolwiek wymówić. Ubogie słownictwo. Mijam ją i wchodzę do mieszkania.
Noah stoi do mnie plecami i gotuje. Gotuje. I jeszcze raz gotuje. Szok.
- Kochanie kto to przyszedł.
- Ja. - Gdy wypowiadam to słowo on od razu się prostuje. Odwraca się i spogląda w moją stronę.
- Beth, jak miło cię widzieć.
- Nie wątpię.
- Nie wiedziałem, że się już wybudziłaś.
- A skąd miałbyś wiedzieć? Przecież nawet nie raczyłeś zajrzeć, ale mam to gdzieś, Tylko jakim prawem podałeś się za mojego kuzyna i zażądałeś, żeby trzymali mnie w śpiączce, co?
- Przestań ciągle się nad sobą użalać, dobra?
- Co proszę? - Chyba się przesłyszałam.
- Nie mam zamiaru powtarzać. Ale chciałabym usłyszeć dziękuję.
- Dziękuję? Tym to możesz sobie dupę podetrzeć. Przyszłam po zdjęcia, które u Ciebie zostawiłam.
-Nie mam ich - Noah sprawdza swoje kieszenie od spodni i rozkłada ręce.
- Jak to nie masz? - Biorę głęboki wdech na uspokojenie.
-Normalnie. Te zdjęcia nic by ci nie dały. Jesteś wariatką, która ma obsesje na śmieci swojej matki.
A teraz mogłabyś opuścić mój dom? - On był dupkiem. ale teraz przechodzi samego siebie.
-Mam wyjść? Dobrze. - Rozglądam się po mieszkaniu. Zauważam kij baseballowy. Idealnie się nada. Biorę go do ręki i wedle rozkazu Noah'a wychodzę.
- Beth co ty robisz?
- Wychodze, tak jak grzecznie prosiłeś.
 Kieruję się na podjazd jego domu, gdzie ma zaparkowany swój kabriolet. Tak, to będzie wspaniałe uczucie, Biorę zamach i uderzam w szybę.
- To za to, że miałeś mnie w dupie i nie odwiedzałeś w szpitalu.
Biorę drugi zamach
Uderzam w maskę samochodu. Robi się wgniecenie.
- Za wyrzucenie moim zdjęć.
Powtarzam uderzenia. Kiedy czuję się zmęczona to podążam w stronę osłupiałego Noah'a.
- Teraz to masz przynajmniej powód by nazywać mnie wariatką. - Wkładam mu do ręki kij i odchodzę. A miało się obejść bez głupstw. Chyba coś nie wyszło.

________________________________________________________________________________
Rozdział wyjątkowo dodany według zaplanowania. Bądźcie dumni :D
 Jak Wam się podoba rozdział?
No i mile widziane będzie jak wytkniecie mi moje błędy w tym rozdziale ;) Będę wdzięczna ;)




środa, 8 lipca 2015

Rozdział V

Odkładam butelkę z winem i podnoszę na niego wzrok. Ma na sobie jeansy i czarną koszulkę, które opinają jego ramiona uwidaczniając przy tym jego mięśnie. Ciekawe co skrywa pod tymi ciuszkami. Beth! Skup się. Do tego dwudniowy zarost. Kwitując, facet marzenie.
- Nie, nie wyglądasz jak Ana.- Odpowiadam, śmiało patrząc mu w oczy.
- Słucham, masz okazję się wytłumaczyć. - Noah rozsiada się wygodnie na krześle. Spoglądam na niego, będąc pewna, że zobaczę u niego kpiący uśmiech. Jednak się mylę, z jego miny nie mogę nic wyczytać. Jest śmiertelnie poważny. - Należą mi się wyjaśnienia. Bo z tego co pamiętam jestem bufonem, mam mnóstwo kobiet co warto zaznaczyć, że cię to nie obchodzi...- dupek.
- Nie. - Mówię pewnym siebie głosem.
- Nie?
- Nie należą ci się żadne wyjaśniania. - Powtarzam. Jak już to robić to z godnością, prawda? - Należą się Tobie przeprosiny.
- Przeprosiny też nie są złe.
- Przepraszam Cię, byłam pewna, że szefowa jest na mnie zła. A Ciebie oskarżyłam o najgorsze mimo tego, że nie miałam żadnych podstaw. I tak strasznie mi głupio. Nie powinnam była Cię tak wyzywać, to było takie szczeniackie, zupełnie do mnie nie podobne. Nie miałam żadnego prawa cię osądzać- dukam. - Obwiniałam ciebie zamiast samej siebie i.. - słyszę wybuch śmiechu. I to jego. - To takie zabawne? - Krzyżuję ręce na piersi
- Tak, bo to nie codzienny widok, patrzeć jak się miotasz w swoich słowach i przepraszasz. - Z jego twarzy nie schodzi uśmiech. Boże, ma cudowny uśmiech.
- To dobrze, bo miałeś ostatni raz zaszczyt to oglądać.
-Nie wątpię. Ale przeprosiny są przyjęte tylko w połowie. Jesteś mi przecież winna randkę. - Słowo randka, ewidentnie zaznaczył.
- Nie było mowy o randce.
-Sama przecież tak to nazwałaś. Pamięć zawodzi? - Szlag by to!
-Przejęzyczenie.
- Ach, tak. To jest spotkanie, dobrze pamiętam? - Czy on sobie ze mną pogrywa, czy mi się tylko wydaję?
-Bardzo dobrze. I to spotkanie właśnie dobiegło końca, bo ja obecnie mam inne plany. - Mój telefon wydał z siebie dźwięk oznaczając, że przyszedł sms. Noah pierwszy sięgnął po mój telefon.
- Chyba już nie.
-Co takiego? - Wyrywam mu telefon z ręki i odczytuję treść sms'a

Kochaniutka nie dam rady dzisiaj, wypadło mi coś pilnego a w zasadzie wpadł mi ktoś a jeszcze dokładniej to na mnie wpadł, wszystko ci opowiem wieczorkiem jak zadzwonię. 
Kocham Cię.
A.

- W takim razie co oglądamy? - Noah bierze do ręki butelkę wina, wchodzi do salonu i siada na kanapie. Świetnie, nie dość że jest nieproszonym gościem to jeszcze czuję się jak u siebie w domu.- Masz zamiar tam tak stać czy przyjdziesz tutaj i w końcu zajmiesz się swoim gościem? - Noah uśmiecha się odsłaniając swoje śnieżnobiałe zęby. Mogłabym patrzeć na ten uśmiech godzinami i by mi się nie znudził. Matko, co ja plotę? Co za bzdety! 
-Co chcesz oglądać? - pytam, podchodząc do półki z płytami DVD
-A co polecisz? 
- Miałam zaplanowane komedie romantycznie, ale że ty się pojawiłeś to może horror? 
- A co ty myślisz, że jak jestem facetem to nie mogę oglądać taki filmów o miłości? 
- Yhym, dokładnie tak myślę.
-I masz rację. - Znowu ten uśmiech. Noah wstaję, podchodzi do mnie. Czuję jego oddech na swojej szyi. Nie jest dobrze, nie jest dobrze. Sztywnieje. Uspokój się, to nic takiego. - O, masz "Naznaczonego" - wyciąga rękę po płytę i ociera się swoimi ustami o mój policzek. Przechodzą mi dreszcze. Noah zaraz odchodzi ode mnie, nieświadomy reakcji mojego ciała na jego. Albo i świadomy, ale tego nie pokazuje. Noah włącza film i usadawia się na kanapie a ja zaraz obok niego. 
Jednak nie potrafię się skupić na filmie. Moje myśli ciągle wędruję ku mężczyźnie siedzącym tuż obok. Nagle czuję jak dostaje popcorn'em w twarz. Odwracam się w jego stronę.
- Co to ma być? - Biorę w dłoń popcorn i pokazuje mu przed nosem.
- Śmiem twierdzić, że popcorn, ale głowy nie dam uciąć. - Noah łapię się za brodę i zaczyna ją trzeć robiąc pozory, że myśli. 
-Bardzo śmieszne. - Zaraz po tych słowach, odwracam się od niego i staram się skierować całą moją uwagę na film. Jednak za chwile znowu dostaję popcorn'em. Jeszcze raz to się powtórzy a przysięgam, że dam mu w twarz. I powtarza się. 
-Przestań! -Powstrzymuję się by nie krzyknąć. 
- Beth, no proszę cię. Jaka ty jesteś sztywna. 
- Ja sztywna?
- Tak i to bardzo.
- To mnie jeszcze nie znasz.
- Jesteś sztywna i zawsze będziesz. - Czy ja się przesłyszałam. On sobie kpi. O nie, koniec tego dobrego. Podnoszę się z kanapy i wychodzę do kuchni.
- Tak, tak, masz rację. Najlepiej odejść. Dziewczyno weź czasami... Coś ty zrobiła?! - Wylewam na niego całą butelkę wody. Trochę zmarnowałam wody, dzieci w Afryce usychają z pragnienia a ja je marnuję na takiego mężczyznę, ale patrząc na jego wyraz twarzy mogę powiedzieć, że warto było.
- I co? Dalej jestem sztywna? 
- Zrobiłaś wielki, ale to wielki błąd.
- Noah daj spokój, wyluzuj, Co się tak awanturujesz. Noah, no proszę Cie, jaki ty jesteś sztywny.
- Dobra jesteś. Ale ja lepszy. 
- Jesteś tego pewien?
-Tak i zaraz ci to udowodnię.
-Śmiało. - Udaję pewną siebie, ale nie mam pojęcia jakie on ma zamiary wobec mnie. I nie jestem pewna czy chce je poznać. Noah pochodzi do mnie i bierze mnie na ręce.
- Co ty wyprawiasz?! Puść mnie! - Próbuję jakoś wyrwać się z jego uścisku, ale to na nic.
-Możesz powtórzyć? - Noah cały czas idzie przed siebie. Najprawdopodobniej do łazienki. Co on chce zrobić?
- Mówię, żebyś mnie puścił.
-Wedle pani rozkazu. - I robi to. Puszcza mnie. No w pewnym sensie. Bo ląduję w wannie, z której i tak nie mogę wyjść. Czy on chce zrobić to co myślę?
-Noah, spokojnie. To nic takiego. Nie rób tego.
-Ale czego? Tego? - I odkręca kran. A ja w parę sekund jestem cała mokra.
-Tak. Tego! 
- Dalej uważasz, że jestem sztywny? 
- Nie, jesteś w pełni wyluzowany, a teraz proszę cię zakręć tą wodę! - Tak też robi. - Nienawidzę cię.
- Oj nie przesadzaj. - Okrywa mnie ręcznikiem. - Idź się przebierz bo zamarzniesz a ja idę posprzątać salon.
 Zajmuję mi dobrą chwile sprowadzenie się do prządku. Włosy zostawiam rozpuszczone. Zakładam inne szare dresy ale tym razem luźną koszulkę. Zastanawiam się czy nie ubrać coś normalnego, ale przecież już widział mnie w dresach i w bokserce, więc jaka to już różnica? Wychodzę z łazienki i widzę jak Noah zmywa naczynia. Piękny widok. Wszystkie jego mięśnie pracują. Zasycha mi w gardle. Mogłabym tak patrzeć godzinami, ale nie mogę. Zapewne ma dziewczynę. Odchrząkam. Noah się odwraca i uśmiecha. 
- Już jesteś. I jak się czujesz?
- Czuję się... sucho. - Noah wydaję z siebie lekki czysty śmiech. Takiego jeszcze nie słyszałam... jest taki prawdziwy. Piękny. 
- To dobrze.  - Nic więcej nie mówimy. Ja sprzątam śmieci i daję je do worka do wyrzucenia. Ubieram klapki i narzucam na siebie płaszcz, muszę na chwile pobyć sama a wyrzucenie śmieci jest dobrym pretekstem. 
-Pójdę wyrzucić śmieci i zaraz wracam. 
-Nie, zostań. Dopiero wyszłaś z kąpieli. Ja to zrobię.
-Dobrze.
Zostaję sama. Biorę głęboki wdech. On jest taki.. inny. Jest bezczelny i to bardzo.. ale ma to coś, co powoduję, że kobiety do niego wzdychają. Nie możliwie, żeby nie miał dziewczyny, ale to dlaczego jest teraz u mnie, a nie u niej? Moje rozmyślania przerywa dźwięk rozbicia wazonu. Ah, jaki ten Noah potrafi być roztrzepany. Odwracam się. To nie on! Przede mną stoi zamaskowany mężczyzna. Chce krzyknąć. Jednak nie potrafię wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Podchodzi do mnie. Jest coraz bliżej i bliżej. Odsuwam się. Jednak zaraz moje plecy zderzają się z ścianą. Uderza mnie w twarz. Wydaję z siebie cichy jęk i upadam na podłogę. Próbuję złapać oddech. Czuję pulsujący,rozrywający ból w okolicach kości ciemniowej. Napastnik stoi nade mną, pochyla się a ja czuję tuż przy uchu jego oddech. Wzdrygam się.
-Chcesz żyć? Radzę sprawę matki pozostawić w spokoju. Inaczej nie skończy się na guzie. Uważaj, polują na Ciebie. I odchodzi. Koniec.
Słyszę jak jego kroki coraz bardziej cichną, aż w końcu nastaję głucha cisza. Wypuszczam powietrze. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że je wstrzymałam. Podnoszę się i od razu tego żałuję. Czarne plamki pojawiają mi się przed oczami. Przytrzymuję się blatu i biorę trzy głębokie wdechy.
Uspokajam się.
-Beth? Co tu się stało? - Noah wchodzi do mieszkania i rozgląda się zszokowany.
-Nic takiego. - Wzdycham. Sięgam po szufelkę, zmiotkę i zamiatam potłuczone szkło.
-Głupia odpowiedź. Zostaw to szkło. - Wyjmuję mi z rąk rzeczy, odkłada je i usadawia siebie na kanapie a mnie za swoich kolanach. Przez chwile czuję się skrępowana siedząc na nim, jednak zaraz się do niego przytulam i zaczynam cicho płakać. On nic nie mówi. Tylko mnie przytula i to mi wystarcza.
Dzwoni telefon. Mój telefon. Boję się po niego sięgnąć. Nie mam pojęcia kto o tej porze może dzwonić. Biorę głęboki wdech, wstaję i spoglądam na wyświetlacz. Evan! Dzięki Bogu!
-Halo? Evan?
-Beth, wszystko okej? - Skąd to pytanie u niego?
-Nie do końca.. czemu o to pytasz?
-Ostatnio po naszej rozmowie nie mogłem ścierpieć, że twoja sprawa z matką stoi w miejscu, dlatego trochę głębiej poszperałam i znalazłem coś..
-Co takiego?
-Nie mogę powiedzieć przez telefon, jednak nie po to do Ciebie dzwonie.
-Nie?
-Zostałem napadnięty, grożono mi za to co znalazłem.
- O matko! Nic ci nie jest? - Zakrywam dłonią usta. Noah widząc moją reakcję od razu wstaję i podchodzi bliżej.
-Nie, jest okej. Najważniejsze,że nie zabrali mi tego.
-To nie jest najważniejsze! Mi też dzisiaj grożono..
-Co?! Ale jesteś cała, rozumiem?
-Tak,tak.
-Uf, to dobrze. Może przyjadę, nie powinnaś być sama.
-Nie, nie. spokojnie. Jest ze mną Noah.
-Jaki Noah?
-Nie ważne, później ci opowiem. A co znalazłeś?
- Zdjęcia. Twojej mamy i mężczyzny. Nie wiem, może go znasz...
-Muszę zobaczyć te zdjęcia. Jesteś w domu? Super. To ja po nie przyjadę za chwile.
-Jak to? Nie masz prawka.. A no tak Noah. Dobra to ja czekam.
Po mimo tego co się jakiś czas temu wydarzyło jest niczym z porównaniu z nową informacją. To jest dla mnie wszystkim i ja nie zamierzam się poddać. 
-Musisz mnie zawieźć do Evan'a.
-Zaraz,zaraz. Po kolei. Kto to jest Evan? Kto i dlaczego tutaj był i ci groził? Po co musimy jechać? I chciałbym cię poinformować, że śpisz u mnie w domu.
-Evan to mój przyjaciel. Nie wiem kto to był, wiem tylko, że chciał abym wiedziała, że na mnie polują, cokolwiek to znaczy. Musimy jechać do Evana'a po zdjęcia, które są bardzo ważne. I jak to śpię u Ciebie? Nie ma takiej opcji.
-Ależ jest taka opcja. I nie wiem czy zauważyłaś, ale to nie było pytanie czy zechciałabyś u mnie spać tylko stwierdzenie. Co oznacza, że w tej sytuacji nie masz nic do gadania. Idź, weź najpotrzebniejsze rzeczy.
Tak też robię. Nie uśmiecha mi się spędzenie nocy w domu Noah'a. Nie znam go. Jednak jest policjantem,prawda? Nic mi przy nim nie grozi. I takiej myśli się cały czas trzymam.
Gdy jestem już spakowana,, zamykam mieszkanie a Noah zabiera moją torbę i wkłada ją do samochodu.
Kieruję go pod dom Evan'a. Zamieniam z nim parę słów, opowiadam co się stało w moim mieszkaniu i umawiamy się na jutro. Po tym Evan przekazuję mi kopertę ze zdjęciami i się żegnamy. Wsiadam do samochodu Noah'a i jedziemy do jego mieszkania. Gdy jesteśmy już pod jego domem  Noah wysiada z samochodu, paroma dużymi krokami jest już z mojej strony i otwiera drzwi bym mogła wysiąść. Cisnął mi się na usta  słowa "Co za dżentelmen", ale się powstrzymuję. Uśmiecham się do siebie. Naprawdę robię się wredna.

-To teraz opowiedz mi na spokojnie o co w tym wszystkim chodzi. - Noah podaje mi kubek gorącej czekolady i usadawia się w fotelu, naprzeciwko mnie.
-Moja mama zginęła dwa lata temu. Policja uznała, że to było samobójstwo. Ja w to nie wierzę. I przez ostatnie dwa lata szukałam  dowodów na to, że to było zabójstwo, ale jak widać z marnym skutkiem. Aż do teraz. - Przypominam sobie o kopercie, o której zapomniałam. Otwieram ją i zaczynam oglądać zdjęcia, które pierwszy raz widzę na oczy.
***

Jaki ten człowiek jest uparty. Jak to możliwe, że przedstawione dowody, uargumentowana teoria (bardzo realna) nie wystarcza mu na to by na nowo wszcząć śledztwo?! Tylko arogancki bufon i jego duma nie mogą mu pozwolić przyznać mi racji. Przecież to chodzi o moja mamę!
-Czy ty tego nie widzisz?-Wydzieram się na niego.
-Beth, zrozum że to są tylko teorie, twoje domysły, które tak naprawdę mogły nie mieć miejsca.-Noah próbuje spokojnie mi wytłumaczyć. Jednak to jeszcze bardziej mnie denerwuję, wolę jak na mnie krzyczy.
-Słucham? Czy ty tego nie widzisz na tych zdjęciach? Znam swoją matkę i na pewno wiem, że nie poddała by się tak łatwo, odbierając sobie życie. Zacznijmy od tego, że ktoś robił jej te zdjęcia gdy wykonuje zwykłe czynności, nie licząc tego jednego gdy rozmawia z obcym mężczyzną. Ktoś ją obserwował! Nie wydaję Ci się to dziwne? I kilka dni później niby popełnia samobójstwo. Masz rację, co za zbieg okoliczności!
-Cholera jasna! Beth!- Koniec tego dobrego. Szanowny pan Noah Rosenberg powrócił! Witamy
w szarej rzeczywistości.-Wmawiasz sobie rzeczy nie stworzone. Może z tym obcym dla Ciebie mężczyzną miała romans a ty nie dopuszczasz do siebie tej myśli. Jak widzimy na tym zdjęciu  może on właśnie z nią zerwał a ona nie chciała żyć bez z niego, więc się zabiła.
-Noah, ty siebie słyszysz? Ta twoja historia brzmi jak z kiepskiego dramatu miłosnego.- Patrzę na niego krzywo.
-Ty już masz obsesje na tym punkcie. Zwariowałaś. Naprawdę.- O nie, tego już jest za wiele. Usiłuję mi wmówić, że jestem wariatką?!
- Prędzej zwariuję gdy zostanę z tobą jeszcze chwilę dłużej.- Zaczynam ubierać płaszcz i buty.
-Możesz mi powiedzieć, gdzie się wybierasz o tej porze?
- Muszę ci się tłumaczyć gdzie idę? Nie rozśmieszaj mnie. Nie jesteś moją niańką.- Odwracam się napięcie i kieruję w stronę drzwi. Trzaskam nimi bardziej niż zamierzam. Nie mam ochoty wychodzić z jego mieszkania. Zwłaszcza po tym co wydarzyło się zaledwie 30 minut temu. Nie mogę jednak tam siedzieć i wysłuchiwać tego, jak twierdzi, że ubzdurałam sobie to wszystko. Przecież wiem że moja mama, nigdy by mnie nie zostawiła. Nawet po śmierci taty dała radę. Po mimo tego jak bardzo cierpiała nie pozwoliła by ten ból ją zabił. Walczyła, nie poddała się dla mnie, dla 8 letniej dziewczynki.
Więc teoria Noah'a jest niedorzeczna. Nagle słyszę wystrzał z pistoletu a mnie przeszywa ból. Dotykam ręką brzucha i czuję coś mokrego, lepkiego. O matko! Robi mi się ciemno przed oczami, czuję jak osuwam się na ziemie. Już drugi raz wciągu dnia!
Czyjaś ręka podtrzymuje mnie. Chcę się odwrócić aby zobaczyć kto jest za to odpowiedzialny, jednak nie mam już siły walczyć ze zmęczeniem. Chcę tylko zasnąć i odpocząć.
-Beth, nie rób mi tego. Patrz na mnie.- Zdążam tylko usłyszeć znajomy głos.
_________________________________________________________

Bardzo duże opóźnienie! Wręcz nie dopuszczalne! Zdaję sobie z tego sprawę. Mam u wszystkim ogromne zaległości w rozdziałach. Ale postaram się je jak najszybciej nadrobić. A teraz moje usprawiedliwienie. A więc... popsuł mi się komputer i nie miałam jak pisać a zaraz jak przywieźli już naprawiony to internet padł. Normalnie myślałam, że padnę.Zaraz potem jak wszystko działało, pojechałam na wakacje i dzisiaj wróciłam i od razu postanowiłam napisać rozdział. Jest najdłuższy ze wszystkim moich rozdziałów, ale to zapewne dlatego, że jest dodany prolog ;)

*A co myślicie o tym rozdziale?
* Jak Wam się podobał wieczór Noah'a i Beth gdy byli razem?
* Jakieś przepuszczenia co to zamaskowanego mężczyzny? Kim może być?
* Poznaliście trochę Noah'a z innej strony, tej milszej. I co sądzicie?
* I jak Wam podoba się końcówka?

Ps. Chciałabym tylko dodać, że końcówka tego rozdziału przed prologiem.. To z tym Evan'em ich rozmową i ogólnie z tym wszystkim.. wiem, że trochę wyszło słabo. Ale naprawdę nie mam już siły bardziej tego rozwijać i niestety wyszło jak wyszło :( Ale ogólnie to mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba ;)
I do tego, że pisałam go po nocy to zapewne jest  wiele błędów, więc bardzo mile widziane będzie gdy mnie poprawicie, napiszecie co jest nie tak ;)
Całusy :* :*

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział IV

Słyszę dźwięk budzika. Czas wstawać. Niechętnie wychodzę spod kołdry i od razu zmierzam w stronę szafy. Wyjmuję jeansy, czarną bokserkę. Po założeniu ubrań nakładam delikatny makijaż a niesforne kręcone włosy poddaje kolejnym torturą i zaczynam je prostować. Po dobrych 30 minutach dają się ujarzmić i wtedy związuje je w koński ogon. Sięgam jeszcze po srebrne kolczyki w kształcie koła. Kiedy jestem wyszykowana kieruję się w stronę kuchni i przygotowuję tosty, które pochłaniam w niecałe 10 minut. Spoglądam na zegarek jest punkt 8.00 biegiem wchodzę do łazienki i szybko myję zęby po czym zakładam znoszone trampki, prawą ręką łapie kluczę i wybiegam na zewnątrz.
Autobus mam za 5 minut. Idę szybkim krokiem by się nie spóźnić. Kiedy dochodzę do przystanku z ulgą stwierdzam, że autobus jeszcze nie nadjechał. W pracy powinnam być za 20 minut. Nie mam się czym martwić, zdążę. Na autobus nie muszę długo czekać. Wchodzę do środka, są jeszcze miejsca wolne, więc zajmuję miejsce przy oknie. Na następnym przystanku autobus zostaje zaludniony tak, że swobodne oddychanie staje cię niemożliwością. Rozglądam się po autobusie i zauważam starszą panią z siatkami na zakupy.
Moje serce wypełnia się współczuciem. Wstaję, aby zrobić jej miejsce. Jednak sekundę później moje miejsce zajmuję młody chłopak.
- Przepraszam, ale to moje miejsce. - uśmiecham się.
- Tak? A co, jest podpisane? - chłopak spogląda na mnie kpiącym wzrokiem a mi od razu zaczyna się gotować krew.
-Nie, ale tu siedziałam. Wstałam aby ustąpić to miejsce tamtej starszej pani. - staram się mówić opanowanym głosem.
- Ale już nie siedzisz, i masz rację. Ustąpiłaś to miejsce, ale mnie. - wyszczerza zęby w uśmiechu.
- Posłuchaj mnie uważnie chłopcze, podniesiesz teraz swoje cztery litery i przeprosisz za swoje zachowanie.
-A jeśli nie? - z jego twarzy nie schodzi kpiący uśmieszek.
- A jeśli nie, to - ściszam swój głos tak by tylko on mógł mnie usłyszeć - sprawię, że zgniotę twoje klejnoty, chodź śmiem wątpić czy ty je w ogóle posiadasz i wtedy pozbawię cię możliwości byś mógł spłodzić jakiekolwiek dziecko. I zrobię mu wtedy przysługę, bo nikt nie chciałby mieć za ojca takiego chama. Więc radzę ci wstań. - widzę strach w jego oczach. Od razu wstaję i przechodzi na drugi koniec autobusu. Jak miło. Uśmiecham się z satysfakcji. Podchodzę do starszej pani i wskazuje jej miejsce gdzie może usiąść, jej twarz rozświetla uśmiech wdzięczności i zajmuję miejsce przy oknie.Przez resztę drogi stoję, i czuję na sobie wzrok tego młodzieńca. Mogę teraz zabrzmieć jak stara babcia, ale naprawdę dzisiejsza młodzież jest nie wychowana i przechodzi sama siebie.
Kiedy wysiadam z autobusu jest za 5 minut wpół do dziewiątej. Idealnie. Wchodzę do wieżowca i zmierzam w stronę windy, gdzie naciskam guzik, aby jechać na samą górę. Kiedy jestem już na miejscu nie zdążam nawet z niej wyjść kiedy przede mną pojawia się sekretarka szefowej.
- Cieszę się, że już jesteś. Szefowa czeka na Ciebie w swoim gabinecie. - Wypowiada te słowa i od razu odchodzi. A ja przytakuję tylko głową i przełykam ślinę. Czuję jak w przełyku powstaję wielka gula. Na pewno nie spodobał jej się wywiad z Noah'em. Pewnie musiał coś jej nagadać. A ja jeszcze głupia umówiłam się z nim na kolację, a on mnie udupił. Kretynka ze mnie! Bez dłuższego zastanowienia wyjmuję telefon i wybieram jego numer, Gniew zawładnął mną całkowicie.
Nie odbiera. Trudno nagram się na pocztę.
-Posłuchaj mnie ty tępy bufonie! Ty może masz wszystko, udaną karierę zawodową, mnóstwo panienek i nie obchodzi mnie to. Tylko po jakiego grzyba wpieprzasz się w nie swoje sprawy?! Zapraszasz mnie na..- przez chwile nie wiem co powiedzieć. Randkę? Nie, randka to nie jest..-spotkanie dobrze wiedząc, co na mnie nagadałeś szefowej. Dzięki ci bardzo za zrujnowanie mojej kariery i wiesz co? Nie-na-wi-dzę Cię! Nie spotkałam jeszcze takiej osoby jak ty i żałuję z całego serca, że Cię poznałam. Nie mogę uwierzyć, że zgodziłam się na tą randkę - nagle milknę. Szlag! Jaką randkę? - Znaczy na to spotkanie - dukam - I wypchaj się tą twoją wielką pomocą, sama sobie poradzę. Jak ja ciebie nienawidzę! Mam nadzieję, że już Cię więcej nie spotkam! I nie trudź się, nie dzwoń i nawet nie odpowiadaj na tą wiadomość. Dla mnie przestałeś istnieć już wtedy kiedy obrobiłeś mi dupę u mojej szefowej. Wielkie dzięki! Cześć! - Po tych słowach rozłączam się, a gniew ze mnie ulatuję. Ma za swoje, najchętniej udusiłam bym go gołymi rękami. Chowam telefon do torebki i przemierzam wolnym krokiem korytarz, kiedy znajduje się przy drzwiach do gabinetu, czuję jak drżę. Nie mogę stracić tej roboty. Moja mam była dyrektorką tego imperium, po jej śmierci stanowisko zajęła obca mi osoba. Nie mogę pozwolić by wszystko mi odebrała. Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka.
- Dzień dobry, chciała mnie pani widzieć. - Staram się mówić opanowanym głosem.
-Tak,tak. Usiądź proszę. - Rachel wskazuję prawą dłonią krzesło na którym mam usiąść. - Jestem zszokowana tym jak przeprowadziłaś wywiad z panem Rosenbergiem. - Otwieram usta by coś powiedzieć jednak ona ucisza mnie ręką - Na początku myślałam, że to jak na Ciebie za dużo sprawa i nie dasz rady, ale jak widać myliłam się. Cieszę się, że dałam Ci tą szansę.Pan Noah był bardzo zadowolony z tego wywiadu. Powiedział, że jesteś profesjonalistką i dobrze to robisz... - Rachel mówi dalej, jednak ja już nie słucham. Noah mnie pochwalił? Nie! Co ja zrobiłam. - Bethino, słuchasz mnie?
- Co? Tak, tak. - silę się na uśmiech.
- Jesteś teraz wiceprezesem i do twoich obowiązków należy decydować o czym będą artykuły i ich korekta. Zrozumiałaś? - kiwam głową, na potwierdzenie. - Świetnie. Musisz również zmienić garderobę. Żadnych jeansów, bokserek czy też trampek. - otwieram szeroko oczy. Że co? - Od jutra przychodzisz ubrana elegancko, Jesteś na wysokim stanowisku, więc musisz porządnie wyglądać. Zrozumiałaś?
-Tak, wszystko rozumiem,
-Świetnie, w takim razie możesz iść przenosić swoje rzeczy do twego nowego gabinetu. I to byłoby tyle, jak już to zrobisz to jesteś wolna i możesz iść do domu. - Rachel uśmiecha się. sięga po papiery leżące na biurku i zaczyna je wypełniać. Daje mi w ten sposób do zrozumienia, że powinnam już iść. Tak też robię. Wychodzę, zamykam drzwi.
Co ja najlepszego zrobiłam? Oskarżyłam, powyzywałam bezpodstawnie Noah'a... Teraz to ja siebie nienawidzę. Przecież on może mnie posłać do sądu o zniesławienie.. Matko jedyna!
Zastanawiam się czy nie zadzwonić do niego i mu to wszystko wyjaśnić, jednak szybko odrzucam tą myśl od siebie, decyduję, że pójdę na tą kolację i go przeproszę. Tak, to dobry pomysł. Chociaż nie, wróć! Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Może dojdzie do niego, że nie mam ochoty mieć z nim cokolwiek wspólnego i go naprawdę już nie spotkam. Nie pójdę na tą kolację, zostanę w domu i nie będę się nim przejmować. Tak będzie lepiej. Decyzja podjęta.
Idę w stronę pomieszczenia, które wcześniej było nazywane moim gabinetem. Ale bądźmy szczerzy, czy pomieszczenie z jednym maleńkim oknem, a miary tego rzekomego gabinetu wynosiły trzy metry na trzy metry a jedyny mebel jaki się znajdował to biurko, można nazwać gabinetem?
No właśnie!
Pakuję swoje rzeczy, w które skład wchodzi jedynie zdjęcie z Evan'em i Aną, moje ulubione pióro, zszywacz, dziurkacz i lampka. Tak to cały mój dobytek. Wkładam te wszystkie rzeczy do kartonu by zaraz zacząć je układać w gabinecie, ale już w pełni tego słowa znaczeniu. Przynajmniej mam taką nadzieję. Kiedy wkładam już ostatnią rzecz wchodzi sekretarka Racheli i prowadzi mnie w nieznane jak na razie mi miejsce.
- Jesteśmy na miejscu, od teraz to jest twoje miejsce pracy. Przerwę na lunch masz o 13-tej, oczywiście nie jest to stała godzina. Teraz jako wiceprezes mam wiele możliwości wszyscy zdają ci sprawozdanie ze swojej pracy, natomiast ty odpowiadasz przed Rachel, ktoś nie przyszedł do pracy, nie napisał artykułu, ty ponosisz winę. Zrozumiano?
-Oczywiście.- Megan jeszcze przez dłuższą chwilę bacznie mi się przygląda sprawdzając za pewne czy mówię prawdę.
-Dobrze, w takim razie ja Ciebie zostawiam, rozpakuj się i możesz jechać do domu.
 Zdjęcie z przyjaciółmi kładę na biurko, tak jak lampkę, natomiast zszywacz, dziurkacz i pióro wkładam do szuflady i to by było na tyle. Rozglądam się ostatni raz dookoła, mój gabinet jest przestrzenny, jedna ściana to same duże przejrzyste okna z widokiem na miasto. Teraz będzie mi się o wiele lepiej pracowało. Z uśmiechem na ustach wychodzę z wieżowca i kieruję się na przystanek, autobus mam za 7 minut. Postanawiam ten czas wykorzystać by zadzwonić do Anastasji.
Umawiam się z nią na 17-tą na maraton filmowy u mnie w domu. Oczywiście Ana nie zapomina zapytać co z randką z Noah'em i jestem zmuszona jej tłumaczyć wszystko po kolei. I z jej strony dostaję oczywiście zbrukana za to, że nie mam zamiaru pojawić się w restauracji. Ale ja nie zmienię zdania.
Kiedy wchodzę do domu jest punkt 12-ta. I co robię, kiedy mam ful czasu? Sprzątam, bo jakże by inaczej. Posprzątanie całego mieszkania zajmuję mi 1,5 godziny. Nie mam co ze sobą zrobić, więc postanawiam umyć okna. Zaszalałam, czyż nie? Na szczęście nie mam lęku wysokości i umycie okien nie przynosi mi żadnych problemów i tak schodzi o to kolejna godzina.
O godzinie 15-tej wychodzę na zakupy, w końcu trzeba wypełnić lodówkę na noc filmową.

***
Gdy wybija godzina 16-ta wszystko jest przygotowane, popcorn, chipsy, ciastka, żelki no i oczywiście nie brakuję też procentów. Przeglądam się w lustrze, mam na sobie te same ciuchy co rano. Postanawiam przebrać się w wygodniejsze ubranie. 
Zakładam szare dresy, opiętą czarną bokserkę a włosy związuję w luźnego koka, zastanawiam się czy zmyć makijaż, kiedy dzwoni dzwonek do drzwi. Spoglądam na zegarek, jest 16.30, co Ana tak wcześnie? Podchodzę do drzwi, otwieram je i odwracam się tyłem do niej nawet nie spoglądając na nią ani razu i wchodzę do kuchni.
- Powiem ci szczerze, że mnie zaskoczyłaś przychodząc tak wcześnie. Zawsze się spóźniasz, no cóż Ana, robisz postępy. Usiądź w salonie, wezmę wino i zaraz do Ciebie dołączę. 
- Czy ja wyglądam jak Ana? - Słysząc ten głos nieruchomieje i przełykam głośno ślinę. Nie możliwe staję się możliwe. Przede mną stoi we własnej osobie Noah Rosenberg. Już nie żyję.

środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział III

Czy stwierdzenie, że grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo nie jest przypadkiem przekoloryzowaniem? Nie mam pojęcia. Ale jakieś niebezpieczeństwo w końcu mi grozi... Gdy opowiedziałam mu w jakiej znajduję się sytuacji .. on krzyknął. Tak, to zadziwiające. Policjant i nie zapominajmy dodać, że jeden z najlepszych policjantów zaczął krzyczeć z przerażenia, że jestem w niebezpieczeństwie. Czy to nie dziwne? O tak, i to bardzo.
Nagle poczułam jak moje ciało się telepie, jakby ktoś nim potrząsał, ale nikogo nie było w pobliżu.
Słyszę jak ktoś woła moje imię. Dźwięk jest przytłumiony, jakby wydobywał się z jakiejś studni.. Wszędzie robi się jasno, a ja czuję jak ktoś mnie uderzył w policzek. Łapię oddech i otwieram szeroko oczy...
-Beth!!- O tak. teraz słyszę wyraźnie... tylko gdzie ja jestem? Rozglądam się i znajduję się w moim pokoju.- Czyś ty kobieto oszalała do jasnej nędzy?  Dzwonisz do mnie w środku nocy, że jesteś w parku, ktoś cię goni, ja jeżdżę szukam cała przerażona a ty sobie śpisz w najlepsze! Tak nie będziemy się bawić. Wstawaj, ale to już. - Ana, ściąga ze mnie kołdrę, a ja dalej nie wiem co się dzieję. Czyżby mi się to wszystko śniło? Ale to było takie realne... - Co się tak tępo gapisz? Masz zamiar mnie jeszcze ignorować?
-Anastasia...
- Nie Anastasiuj mi tu teraz! O jaką ja ci rumbę zrobię. Na śmierć mnie przestraszyłaś!
-Ale daj mi wytłumaczyć!- Chociaż nie mam pojęcia jak mam to zrobić, bo sama nic nie rozumiem z tego wszystkiego.
-Spokojnie, wytłumaczysz się, przyjdzie na to czas. Najpierw jedziemy na policję, byśmy mogły odkręcić twoje rzekome zaginięcie! Jaką z siebie kretynkę zrobiłam...
-Na po-policję?- Próbuję wydukać.
- Nie, do Świętego Mikołaja.
-Możesz przestać już?! Daj mi chwilę pomyśleć bo sama nie wiem co się dzieje. - Krzyczę na nią, Ana sztywnieje, jest zaskoczona moim wybuchem, ja również. Opadam na łóżko i chowam twarz w dłoniach. Przyjaciółka siada obok i obejmuje mnie. Siedzimy tak dłuższy czas. Próbuję dojść do tego co się właśnie działo.. Zadaje sobie pytania czy byłam w parku? Czy ktoś mnie gonił? I czy zadzwoniłam do Noah'a?
-Powiesz co się stało? - Ana, wymawia słowa prawie szeptem.
-Gdybym sama wiedziała co.
-Może najlepiej zacznij od początku..
-Miałam iść spać, ale zadzwonił ktoś do mnie i powiedział, że wie coś o śmierci mamy, więc pewnie jak się domyślasz ja głupia poszłam do parku, tam mieliśmy się spotkać. I słyszę jak dwóch facetów rozmawia ze sobą i mówili o mnie. Że coś mi zrobią, więc ja zaczęłam uciekać.. Przypomniałam sobie, że mam numer Noah'a, jest policjantem więc wydawało mi się, że najlepiej do niego dzwonić.. i mówię mu że jestem w parku i ktoś mnie goni a on zaczął krzyczeć.- Śmieje się gorzko.
-Nie Bethino...Ty zadzwoniłaś do mnie, mówiłaś coś nie wyraźnie, ale zrozumiałam właśnie, że mówisz coś o parku i o tym, że ktoś cię goni. I to ja krzyknęłam z przerażenia.- Anastasia wypowiada te słowa spokojnie ale też jakby ze strachem. Patrzy na mnie podejrzliwie. Przez chwilę czuję się jak wariatka.
-Przecież ja nawet nie zdążyłam zasnąć! Kładę się do łóżka i bum telefon, więc wstaje ubieram się i idę do parku. Więc gdyby miał to być sen, to kiedy?
-Beth, dzwoniłam do ciebie wczoraj, odebrałaś i nie można było się z tobą dogadać bo byłaś nachlana w trzy dupy. Rozłączyłam się a ty pewnie poszłaś spać. Po prostu rzeczywistość pomieszała ci się ze snem.- To jest logiczne. Jednak ja nie pamiętam bym w ogóle piła coś wczoraj.. ale pewnie tak musiało być. Tylko jakim cudem nie mam kaca?
-A co z kacem?
-Ty nigdy nie masz kaca.. i to wielu mężczyzn ci zazdrości.
-Masz rację. A ty tak na poważnie mówiłaś z tą policją?
-Z jaką policją? Ach .. niestety tak. Ubieraj się, musimy tam jechać...Co prawda powinno minąć 24 godziny, ale przekonałam ich że coś się z tobą stało i oni mi niestety uwierzyli i teraz musimy to odkręcić.
-Czekaj...nie musimy nigdzie iść.
-Co?
-Chwilka, zadzwonię do Noah'a.- Sięgam po telefon i wyszukuję nazwę "seks telefon". Ana patrzy na mnie dalej nie wiedząc o co mi chodzi. Ale ja się tym nie przejmuję i wciskam zieloną słuchawkę. Po czterech sygnałach słyszę znajomy głos.
-Halo?
-Noah? - Nie przemyślałam tego. Co ja mam powiedzieć? Och, to był jednak błąd.
-O proszę.. stęskniłaś się już, że na następny dzień dzwonisz? Ja wiem, że jestem jak świeża bułeczka i zaraz mnie nie ma, ale dla ciebie kotek znajdę czas.- Po mimo tego, że go nie widzę jestem pewna, że w tym momencie wychodzi uśmiech na jego twarzy. Co za kretyn!
- Widzę, że braku pewności ci nie brakuję. Nie martw się, ja dużo czasu ci nie zajmę. Chciałabym abyś anulował moje zaginięcie.
-Jakie zaginięcie?
-Zaszła pewna pomyłka i zostałam uznana za osobę zaginioną.. więc mógłbyś mi pomóc i po prostu to.. nie wiem jakąś usunąć, cokolwiek z tym zrobić?
-Ale to będzie Cię sporo kosztowało..
-Słucham?
-Tak,tak. Ale myślę, że kolacja w Faicco's Pork Store mi to wynagrodzi.- Wybrał najdroższą restaurację, on myśli, że ile moja pensja wynosi?! Jednak za nim mój mózg zdąży przetrawić tą wiadomość usta podjęły już decyzję.
-Dobrze.-Słyszę swój głos. Żadne dobrze, na kolacje, ja z nim? Nie ma mowy!
-Dobrze?- Noah też jest zszokowany. Jednak szybko się otrząsa i kontynuuje.- W takim razie w poniedziałek o 20-tej pod restauracją.
-Świetnie!- Po tych słowach wciskam czerwoną słuchawkę i rzucam telefon na łóżko.
- I co, załatwi to? - Ana ostrożnie pyta.
-Tak, ale muszę iść z nim na kolację.
-Gdzie?
-Do Faicco's Pork Store.- Odpowiadam ponuro.
-To super! Idziemy na zakupy.- Ana pociera ręce, jakby knuła chytry plan. Już się boję.

***

Zawsze myślałam, że w niedziele sklepy są nieczynne. Bo kto by chciał pracować w taki dzień? Jak się okazuję są tacy ludzie, na mojej nie szczęście. W galerii handlowej spędzamy pół dnia, ale nie mogę narzekać. Kupuję wiele niepotrzebnych mi rzeczy, ale za to jakie piękne! Evan'owi by się spodobało, na pewno. On uwielbia zakupy!
 Najbardziej cieszę się z śnieżnobiałej sukienki z koronką, ma grube ramiączka, wcięcie w talii a od bioder sukienka jest rozkloszowana a długość sięga kolan. Jest idealna, niezbyt wyzywająca ale też nie jak zakonnica. Perfekcyjnie pasuję na kolacje w drogiej i ekskluzywnej restauracji. Od razu jak ją ujrzałam zakochałam się w niej. Jest prześliczna.
-Zobaczysz, ten policjant oszaleje na twoim punkcie! - Ana pała optymizmem w przeciwieństwie do mnie.
- Nie jestem pewna czy tego chce.
-Oj daj spokój! Widziałam go raz i nie możesz zaprzeczyć że jest jednym z najprzystojniejszych mężczyzn w tym mieście! I ty idziesz z nim na kolację, kobieto ty to masz szczęście. - Taak, szkoda tylko że jakoś nie doceniam tego szczęścia.
Gdy wychodzimy z galerii jest już 18-ta, ciepły wietrzyk muska nasze twarze, przebiega mnie dreszcz. Rozglądam się dookoła i widzę dzieci bawiące się na placu zabawach w berka, mają buzię roześmianą, życie beztroskie. Uśmiecham się do siebie, nie dawno sama takie miałam. Ale już nie i nigdy więcej nie będę takie miała.
Anastasia podwozi mnie pod dom, sięgam po papierowe torby z zakupami, ściskam przyjaciółkę na pożegnanie i opuszczam jej samochód. Ona odjeżdża a ja przyglądam się jeszcze chwilę za znikającym samochodem. Kieruję się w stronę drzwi i rozpoczynam poszukiwania klucza od domu w mojej torebce. Trwa to dłuższą chwilę zanim je znajduję i wchodzę do mieszkania. Zdejmuję szpilki, kurtkę i wchodzę do sypialni gdzie zostawiam zakupy. Rozglądam się po mieszkaniu i już wiem, że muszę wziąć się za porządki. Zaczynam od kuchni, wyrzucam zaschnięty chleb, opakowania po przyprawach a garnki i sztuczce wkładam do zmywarki. Wyciągam zmiotkę i zaczynam zmiatać okruchy z podłogi w jedną kupkę, którą zmiatam na szufelkę a jej zawartość wrzucam do śmietnika.
Zostaję mi jeszcze tylko umycie kuchenki, co zajmuję mi 20 minut. Spoglądam na zegarek jest parę minut po 19-tej. Jeszcze łazienka i salon. W salonie muszę pozbierać tylko swoje ciuchy i opakowania po chipsach, ciastkach, które zaraz lądują w śmietniku. Zaglądam jeszcze pod ławę i znajduję tam pustą butelkę szampana. Przypomina mi się mój sen i od razu dostaję dreszczy. Dalej nie mogę uwierzyć, że mój sen był snem. Wszystko co się działo, ten strach, serce które biło jak oszalałe..czułam to. Więc jakim sposobem jest to nie prawda? Alkohol nigdy nie mieszał mi w głowie, jednak zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda? Ostatni raz spoglądam na butelkę i ją również wrzucam tam gdzie jej miejsce. W ten sposób mam już zapełniony śmietnik. Udaję się do łazienki, gdzie myję wannę, toaletę i lustro. Kiedy łazienka lśni czystością bez zastanowienia ściągam z siebie ciuchy, odkręcam wodę i zapełniam nią do połowy wannę. Relaksuję się, pozwalam by wszystkie mięśnie mogły się rozluźnić i odpocząć. Po dłuższej chwili kiedy jestem już umyta, wychodzę z wanny, okrywam się ręcznikiem i kieruję się w stronę szafy. Wyjmuję z niej dłuższy podkoszulek i zastanawiam czy wziąć spodenki, jednak od razu odrzucam tą myśl bo wiem, że będzie mi za gorącą. Przebieram się, zmywam ostatki makijażu i kładę się spać z myślą, że jutrzejszy dzień może się zaliczać do tych jednych z najlepszych jak i najgorszych. Jutro w końcu dowiem się czy awansowałam. I spotkam się z szanownym panem Rosenbergiem. Po mimo, że nie chce się przed sama sobą przyznać, nie mogę się doczekać spotkania z nim. I to mnie przeraża.

_________________________________________________________________________________
Przepraszam bardzo za tak długą nieobecność. Miałam egzaminy i troszkę stres dopadł.
Teraz jak jest troszkę wolnego to postaram się napisać tak z wyprzedzeniem abym mogła regularnie dodawać rozdziały ;)
A co do tego rozdziału.. to jakoś nie pałam do niego sympatią. Ostatnio nie miałam weny i jakiekolwiek zdanie wymagało ode mnie wielkiego wysiłku. Ale mam nadzieję, że nie jest jakoś bardzo tragiczny i przeszliście przez niego żywi :P
Jak pewnie zauważyliście zmieniłam sposób pisania. Ten rozdział był pisany w czasie teraźniejszym natomiast poprzednie pisałam w czasie przeszłym. I chciałabym spytać jak lepiej się Wam czyta? Bo mi jakoś do gustu przypadł czas teraźniejszy, ale to w jaki sposób będę pisać zależy i wyłącznie od was ;)
Chciałabym jeszcze tylko dodać, że po prawej stronie jest zakładka " wasze pomysły" zachęcam was serdecznie abyście tam weszli i jest wszystko napisane o co chodzi ;) 
Zachęcam również do komentowania, czytanie waszych komentarzy wywołuję na mojej twarzy szeroki uśmiech. Nie ważne czy jest to opinia pozytywna czy też negatywna, ważne że podzieliliście się swoim zdaniem ;) 
Z mojej strony to wszystko, pozdrawiam :* 



niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział II

Nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam jak oniemiało na Noah'a. Nigdy się od niego nie uwolnię. Dzisiaj miał na sobie garnitur. Serio? To ma być wywiad, a nie jakieś zdjęcia, co on sobie myśli, że już jest gwiazdą? Jeśli tak, to zaraz mu przypomnę że jest tylko gliną z Nowego Jorku, wielka mi rzecz. Przyjrzałam mu się lepiej. Dlaczego on musiał tak dobrze wyglądać? Mam nadzieję, że nie westchnęłam tutaj... Nawet w worku na ziemniaki by wyglądał jak grecki bóg. Beth, o czym ty myślisz! Naprawdę jest ze mną coraz gorzej. Zdobyłam się na odwagę i przeszłam przez salę, wtedy raczył na mnie spojrzeć. Chwila,chwila. Czy mi się wydaję, czy on się teraz uśmiecha? I nie jest to uśmiech "jak dobrze cię widzieć" tylko bardziej w stylu "Idzie ofiara losu" Ten dzień na pewno nie będzie się zaliczał do najlepszych. Spokojnie, są to sprawy służbowe. Opanuj się.
-Witam.- Powiedziałam oschle. Mam nadzieję, że tak przynajmniej zabrzmiało.
-Panna Beth, witam serdecznie.-On kpi sobie ze mnie,prawda?
-Napiję się pan czegoś?-Spróbowałam się uśmiechnąć.
-Ależ nie chciałbym robić pani kłopotu.-Zaraz nie wytrzymam. Nie chce robić mi kłopotu? Oddycha tym samym powietrzem co ja, to wystarczający problem.
-Darujmy sobie już to gadki szmatki i przejdźmy do rzeczy. Pytanie pierwsze..
-Widzę, że ty to cały czas jesteś taką jedzą, czyż nie?
-Pytanie pierwsze- AWANS! pamiętaj Beth to najważniejsze. Przeżyjesz ten dzień. Zrobisz wywiad i więcej go nie zobaczysz.-Dzięki czemu zawdzięcza pan swój sukces pracy?-Noah spojrzał na mnie pytająco. Czyżbym go zaskoczyła ignorując jego docinek... w takim razie 1 do 0 . Noah odchrząknął.
-Wydaję mi się, że tak naprawdę miałem szczęście wielu przypadkach. Nie można mówić tutaj o tym, że sukces mogę zawdzięczać tylko moim umiejętnością detektywistycznych, jednak one bardzo mi pomogły.
-Czyli osiągnął pan sukces dzięki szczęściu?- Próbowałam się nie roześmiać.
-Można tak powiedzieć.
-Co za skromność.-Powiedziałam pod nosem.
-Rodzice mnie tak wychowali.
-To dobrze, ale jak widać nie wykorzenili u pana chamstwa, arogancji i wiele innych epitetów jakie mogłabym tutaj rzucać.-Uśmiechnęłam się sztucznie.
-Chciałabym Ci przypomnieć, że od tej rozmowy zależy twój sukces, także radził bym troszeczkę powstrzymać twoją niewypaloną buźkę.-Szczęka w tym momencie uderzyła o podłogę. Skąd on przepraszam bardzo wiedział o moim awansie? Nie ważne. W końcu to glina.
Reszta pytań nie była tak burzliwa. Przeżyłam. Tak naprawdę, to Noah wiele przeżył z tego co się dowiedziałam. Jeśli mówił prawdę, a zakładamy, że tak.
-To na tym koniec. Dziękuję za poświęcony czas.- Chciałam jak najszybciej opuścić to pomieszczenie. Jednak on był szybszy i zagrodził mi drogę. Czego on jeszcze chciał?
-Nie myślisz chyba, że tak Cię wypuszczę po tym jak mnie potraktowałaś.
-Słucham?
-Tak, dobrze słyszałaś. Jesteś mi winna kawę, za to co mówiłaś. I jeśli chcesz bym powiedział twojej szefowej jak dobrze się spisałaś, to radzę wydać ci te parę groszy na tą kawę- Wyrwał mi telefon z ręki i coś tam zapisał. A ja nie mogłam wydusić słowa. Jednak po dłuższej chwili doszłam do siebie.
-Potrzebujesz szantażu, by umówić się z dziewczyną? Gratuluję.
-Po prostu po co mam tracić kasę na kawę, skoro mogę ją mieć za darmo. Co prawda twoje towarzystwo będzie mi obrzydzać delektowanie kawą, ale no cóż.. poświęcę się.- Wybałuszyłam oczy.
-Wiesz co? Podziwiam Cię!
-Co?
-Tak, bo to naprawdę coś, żyć z samym sobą. Serio. Ja to bym chyba wolała się zabić niż oglądać taką twarz codziennie w lustrze.-Noah przygniótł mnie do ściany, nasze twarze dzieliły centymetry.
-Co ci się nie podoba w mojej twarzy?Przyjrzyj się. - Zamarłam. Mogłam utonąć w jego spojrzeniu. Było tak pełne determinacji, takie piękne. Czułam jak jego mięśnie się napinają. Miał wystające kości policzkowe, pełne, duże usta. Pewnie dobrze całują. Ciekawe jak to by było poczuć ich smak na swoich. Już chciałam go pocałować, ale zadzwonił telefon, nieszczęsny telefon i to w jego ręce.
-Halo?- Powiedziałam drżącym głosem,
-Cześć piękna, idziemy na obiad? - Nie miał kiedy zadzwonić?
-Evan! Cześć kochany, o której ci pasuje?- Noah szybko się wyprostował i odchylił od mojej twarzy. Spojrzałam na niego krzywo. I to był błąd. Zobaczyłam coś w jego oczach, co trudno nazwać. Złość? Gniew? Nie wiem, ale na pewno nic przyjemnego.
-14-ta?-Zaproponował.
-Jasne. Tam gdzie zawsze?
-Tak. Ciao Bella.
-Buźka! -  Rozłączyłam się, Evan zawsze wywoływał uśmiech na mojej twarzy.
-To ja już idę.- Najszybszym a zarazem najwolniejszym krokiem wyszłam za drzwi. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, widniał na nim obcy mi numer i napis " Seks telefon". Poważnie? Jednak mimo absurdalnej nazwy uśmiechnęłam się. Cała ta sytuacja zaczynała mnie bawić.
                                                                            ***

Kiedy zbliżyłam się do restauracji Evan już siedział przy stoliku na dworze. Był przystojny.. i to bardzo. Krótko przystrzyżone brązowe włosy i oczy podchodząc pod czerń.. Sama słodycz. Miał dzisiaj na sobie, krótkie szorty, i luźną koszulkę z jakimiś wzorkami. Oh, czy on kiedykolwiek staję przed lustrem zanim wyjdzie?
Ruszyłam w jego stronę zrezygnowana.
-Beth! - Wstał, uściskał mnie mocno. Cud, że mogłam oddychać. Pocałowałam go w policzek.-A to za co?-zapytał zdezorientowany.
-Za to, że jesteś.- Spojrzał na mnie pytająco.- Wybawiłeś mnie dzisiaj, popełniłabym bardzo duży błąd. Kocham Cię, wiesz?-Przytuliłam się do niego.
-Ja Ciebie też.-Pocałował mnie w czoło.- Masz coś nowego?
-Nie-odpowiedziałam zmartwiona.- Evan, ja już nie mam siły. Jestem zmęczona tym wszystkim. Wiem, że poprzysięgłam sobie znaleźć mordercę matki, ale mnie już to przerasta. Od pół roku nie mamy nic oprócz tych zdjęć.. Nie daję rady.- Oczy wypełniły się łzami a ja zakryłam twarz dłońmi.
-Ej mała.- Evan przybliżył się i mnie objął. - Nie płacz kochanie. Mówiłam na samym początku naszej znajomości, że będę Cię wspierał we wszystkim. Chcesz dalej szukać mordercy? Jestem cały twój. Nie masz już siły i chcesz odpuścić i się z tym pogodzić? Rozumiem i dalej jestem twój. Będę przy tobie zawsze nie pozwolę by cokolwiek powodowało twoje łzy. Rozumiesz?-Pokiwałam głowę, lekko zszokowana na jego słowa i czułość.- A teraz mam dla Ciebie niespodziankę. - Uśmiechnął się łobuzersko. Czy już mówiłam, jak ja go uwielbiam?- Idziemy razem na koncert Linkin Park'u.
-Co?! O nie mów. - Skoczyłam na niego. Prawie nas przewracając. Jednak po chwili przypomniałam sobie, że jesteśmy w miejscu publicznym i odsunęłam się od niego.- Jesteś boski Evan. Oh, nie wierze. Skąd je wytrzasnąłeś? Jak chciałam je kupić to już były wyprzedane.- I tu zrobiłam minę rozkapryszonego dzieciaka.
-Ma się ten urok osobisty. - Spojrzałam na niego i dałam mu kuksańca. A ten mi oddał. ODDAŁ!
-Zobaczymy jak będziemy u mnie w domu. Taki z Ciebie damski bokser, ha?- Teraz to walnęłam go w ramię.
-Oj, radził bym ci uciekać.. i to szybko. - Evan zakasał rękawy, jakby miał zaraz walczyć.
-Nie zrobisz tego! Jesteśmy w miejscu publicznym!- On tego nie zrobi, prawda? Zapytałam samą siebie.
-Liczę do trzech. Raz, dwa.- Nie zostało mi nic innego jak brać nogi zapas. Udało mi się pobiec parę metrów od naszego stolika a on już był przy mnie. I przewiesił mnie przez ramię, jakbym była workiem ziemniaków.- Jesteś niegrzeczną dziewczynką Beth.
-Puść mnie Evan.- Nie mogłam przestać się śmiać. Czy on naprawdę to zrobił? I to przy wszystkich?
-Masz szczęście, że nie potrafię się długo na Ciebie gniewać.- Postawił mnie na ziemi. Przez chwilę poczułam się jak jakiś przedmiot.
-Dziękuję za twe miłosierdzie panie. - Uśmiechnęłam się szyderczo.
-To idziemy do mnie czy do Ciebie?
-Do mnie.. choć mogę mieć bałagan. nie zdążyłam posprzątać.
-Ty bałagan? Pewnie dla Ciebie to bałagan a dla mnie porządek. Ej musimy jeszcze iść do mnie do domu.
-Po co? -Zdziwiłam się.
-Bo muszę wziąć białą rękawiczkę, jak ta babka z perfekcyjnej pani domu. - Evan wyszczerzył zęby.
-Oj przestań. Ja po prostu lubię porządek.
-Ty masz obsesję na tym punkcie.
-Nie przesadzaj już tak.- Jego wzrok mówił "ja przesadzam?" - No dobra, może i mam fobie.. ale ja nie cierpię bałaganu.
-Chodźmy zobaczyć jaki ty masz tam bałagan.
Evan złapał mnie za rękę i pobiegliśmy do domu, jak małe dzieci śpiesząc się na obiad. Reszta dnia minęło spokojnie. Nadrabialiśmy wszystkie odcinki z naszych seriali. Przy tym obżerając się popcornem i wieloma innymi nie zdrowymi rzeczami. O tak, pójdzie w tyłek. A nie narzekałabym gdyby poszło tak w cycki. Bo kto by narzekał. Nikt, prawda? Właśnie. Kiedy Evan już poszedł ja wzięłam długą relaksującą kąpiel z bąbelkami. Umyłam zęby, przebrałam się w piżamę i weszłam pod cieplutką kołderkę. Chciałam jak najszybciej zasnąć jednak nie było mi to dane, ponieważ zadzwonił telefon. Pewnie Evan sobie żarty robi. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu.. nie to nie był jednak Evan. Numer zastrzeżony. Kto może dzwonić o tej porze. Chciałam poznać odpowiedź, więc nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Słucham?
-Jeśli chcesz się czegoś więcej dowiedzieć o śmierci swojej matki, bądź za godzinę przed wejściem do parku narodowego.- I cisza. Rozłączył się. A ja siedziałam jak wmurowana. Ten telefon zupełnie mnie zaskoczył. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wyszłam z łóżka, narzuciłam na siebie bele jakie rzeczy wzięłam kluczyki i wyszłam. Tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego co chcę zrobić. Bo sama nie wiedziałam dlaczego tam idę. Nie znam kolesia, o 23-ej mam być w tak odosobnionym miejscu.. nie zachęcało to niczym. Jednak to chodzi o moją matkę. A świadomość, że mogę się dowiedzieć czegoś więcej zwyciężyła nad rozsądkiem. Kiedy doszłam na miejsce było 20 minut przed czasem. Miałam już usiąść na ławce i czekać, kiedy usłyszałam jakiś dźwięk i schowałam się w krzakach.
-Jak przyjdzie robimy pozory, że coś wiemy, żeby mogła z nami pojechać. Pamiętaj masz być miły. A później pokażemy jej co się staję z ludźmi którzy pchają nosa w nie swoje sprawy. - Wciągnęłam powietrze. W co ja się wpakowałam?
-Jasne, ale jak zacznie pyskować lub coś innego to nie ręczę za siebie- Chłopaki byli coraz bliżej mnie. Nie mogę pozwolić by mnie zobaczyli. Zaczęłam się cofać i na moje nieszczęście nadepnęłam na gałąź. - Co to było, stary? Chodź.
- O cholera, mam kłopoty. - Modliłam się aby mnie nie zobaczyli. jest ciemno może mnie nie widać? Łudziłam się. Przejeżdżał samochód i jego światła oślepiły mnie i zarazem pokazały gdzie jestem.
- Szlag! Jack to ona! - Krzyknął ten drugi, najwidoczniej ten nie Jack. A ja zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam. Co robić? Co robić?! Nagle sobie przypomniałam! SEKS TELEFON! Znaczy ten... no.. Noah. Nie uśmiechało mi się to, ale co mogłam zrobić. Biegnąc zaczęłam obszukiwać swoje kieszenie w poszukiwaniu telefonu.