- Hej mamuś. Ciężki dzień? - Pytam, kiedy siada na kanapie bez cienia uśmiechu.
- Troszeczkę. - Sili się na uśmiech. - Co dzisiaj nam ugotowałaś? - Wychyla się za moje ramię aby dostrzec moją potrawę. - Strip Steak? Kochanie, od kiedy umiesz przyrządzać takie cuda?
- Od jakiś dwóch, trzech miesięcy, bo ty mamuś pracujesz. - Spoglądam na mamę. Może i owszem zaczęcie rozmowy w ten sposób nie jest dobrym pomysłem, ale ja muszę się dowiedzieć o co chodzi.
- Pracuję, abyś ty miała pieniądze na studia, swoje ciuszki. A teraz robisz mi wyrzuty? - Nie tak sobie to planowałam. Podejście drugie.
- Mamuś spokojnie. Nie robię ci wyrzutów. A jeśli tak to odebrałaś to naprawdę przepraszam. Nie to było moim celem.
- Mamuś spokojnie. Nie robię ci wyrzutów. A jeśli tak to odebrałaś to naprawdę przepraszam. Nie to było moim celem.
-Masz rację, nie powinnam była tak naskakiwać. To w takim razie co było twoim celem?
- Może najpierw zjemy i wtedy porozmawiamy. - Próbuję się lekko uśmiechnąć.
- Dobrze.
Mama kieruję się w stronę szafek, wyciąga talerze, sztućce i nakrywa nimi stół. A ja nakładam posiłek na talerze. Jemy w milczeniu. Sprzątamy w milczeniu. Każda z nas jest pogrążona w myślach. W końcu siadamy na kanapie gotowe do rozmowy.
- Mamo..
- Bethinko..
- Co się dzieje?
- Co ma się dziać?
- Od dobrych trzech miesiącach żyjesz w innym świecie. Chodzisz cała zestresowana, jak robię obiady ledwo co ruszasz z talerza, a dopiero dzisiaj zauważyłaś, że potrafię gotować. Coś jest nie tak. A ja pragnę ci pomóc.
- Beth ja pracuję. Jestem prezesem i czasami są takie momenty w firmie, gdzie wszystko zaczyna się walić a ja muszę to trzymać by do końca się nie zawaliło. Chodzę ze stresowana, bo nie wiem jak temu podołać. Jestem nieobecna, ponieważ cały czas o tym myślę. Ale kochanie, pomagasz mi cały czas. Zajmujesz się domem, gotujesz, jesteś przy mnie. Naprawdę to cenię. I nie wiesz jak bardzo się cieszę i jestem dumna z takiej córki jak ty. - Uśmiecha się. Szczerze.
- Mamo na pewno chodzi o to? Już wcześniej miałaś problemu w firmie, ale nigdy nie zachowywałaś się tak jak teraz.
- Beth, jak mowie, że tylko o to, to znaczy, że o to. Nie drąż tematu i nie szukaj dziury w całym. Dobrze?
-Zrozumiałam. Ale jeśli byś czegokolwiek potrzebowała to pamiętaj, że jestem i zawsze będę przy tobie.
- Wiem córciu, wiem.
***
Budzę się z dziwnym uczuciem. Spodziewam się, że będzie wszystko bolało. Jednak nie czuję bólu, właściwie jest mi dobrze. Mrugam powiekami, by rozproszyć mgłę, która zasnuła mi oczy i wtedy wyłania się obraz w postaci mojej przyjaciółki Amy.
- Boże, Beth! Obudziłaś się! - Na twarzy pojawia się uśmiech a zaraz po nim łzy, które ciekną jej po policzku. - Panie doktorze! Obudziła się. - Zaraz jak wykrzykuję te słowa w sali pojawia się pan doktor. Mmm, i to niczego sobie doktorek.
- Obudziła się pani. Niezmiernie mnie to cieszy. - Ujawnia swoje bialusieńkie ząbki. Gdybym mogła to jestem pewna, że wpadłabym mu w ramiona. - Czy pamięta pani co się stało miesiąc temu?
- Miesiąc temu? Zapewne byłam w pracy. A czemu pan pyta o to co było miesiąc temu?
- Miesiąc temu została pani postrzelona.
- Postrzelona? Miesiąc?!
- Była pani w śpiączce. - O matko! Nie rozumiem.
- Aż tyle? Jak to możliwe?
- Postrzał trafił w wątrobę. Chcieliśmy jak najszybciej wyjąć kulę, ale niestety pojawiły się komplikacje. Musieliśmy przeprowadzić operację. Tak naprawdę powinna pani się obudzić jakieś 3 tygodnie temu, ale pan - doktor zaglądnął do swoich papierów - pan Rosenberg, błagał wręcz abyś mogła spać jak najdłużej. Nie chciał aby cię bolało cokolwiek po przebudzeniu.
- Pan Rosenberg? Noah Rosenberg? - Lekarz ponownie spogląda na swoje zapiski.
- Tak, dokładnie.
- Dlaczego go posłuchaliście? Z tego co się orientuję tylko rodzina może po prosić o taką przysługę.
- Ależ Pani Bethino, pan Rosenberg jest pani kuzynem. - Co takiego?! To chyba jakiś żart.
- Kuzynem?
- Tak. - Uśmiecha się, nie świadomy tego jak został oszukany. Chyba mam sobie do pogadania z moim kochanym kuzynkiem. - Za chwile przyjdę i zrobimy dodatkowe badania.
- Dlaczego pozwoliłaś Noah'owi podać się za mojego kuzyna?
- Posłuchaj. Chciał ci darować jakiegokolwiek bólu, chciał dobrze. Dlaczego miałabym mu w tym przeszkodzić?
- Nie wiem. Nie ważne, później sobie z nim porozmawiam. Gdzie on jest w ogóle?
- Nie widziałam go. Był tu tylko raz. Wtedy kiedy cię przywieziono był przez całą noc kiedy cię operowali, poprosił o tą śpiączkę dla ciebie i wyszedł. Więcej się nie pojawił. - Zabolało. Zostałam postrzelona pod jego domem, a on nawet mnie nie odwiedził? Myślałam, że nie wiem. Chodź trochę się dla niego liczę. Jako koleżanka. Myliłam się. Ale po co w takim razie prosił o to bym przespała cały miesiąc? Och. Nie chce teraz o tym myśleć. Powracam do postrzału.
- Zostałam postrzelona. Złapaliście tego kogoś?
- Tak. Są w tymczasowym areszcie i czekają na rozprawę.
- Pytaliście ich co wiedzą ze śmiercią mojej mamy?
- Dlaczego mieliby cokolwiek wiedzieć o jej śmierci?
- Jak to dlaczego? Przecież przez to zostałam postrzelona..
- Beth, zostałaś postrzelona, ponieważ znalazłaś się w złym miejscu o złej porze. Kiedy wyszłaś z domu Noah'a obok trzech chłopaków było w trakcie obrabowywania sklepu, myśleli że ich widzisz i chcieli pozbyć się świadka.
- Co? Nie. To na pewno nie tak.
- Beth, ja wiem, że jest ciężko. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale musisz odpuść. To cię niszczy.
- Właśnie chodzi o to, że ty nie wiesz. Nie rozumiesz. Wychowałaś się w idealnej rodzinie. Z ojcem, matką, rodzeństwem. Życie jak w bajce. Ja takiego nie doświadczyłam. Więc nie mów mi, że muszę odpuścić coś o czym ty nie masz pojęcia.
- No tak. Bo to zawsze ty jesteś ta poszkodowana. Jak zmienisz swoje nastawienie to daj znać. Cześć.- Zabiera swoje rzeczy i wychodzi. A ja głośno wypuszczam powietrze. Czemu ja taka jestem, co? Nigdy nie potrafię trzymać języka za zębami. Wtedy kiedy najbardziej potrzebuję przyjaciółki to ją odpycham. Gratuluję Beth, możesz być z siebie dumna. Mama zawsze tak do mnie mówiła, kiedy coś przeskrobałam. Uśmiecham się lekko.
- Co się tak uśmiechasz? - Słyszę znajomy głos.
- Evan!! - Krzyczę i moją twarz rozjaśnia szeroki uśmiech. - Chodź tu do mnie! Matko, jak ja się za tobą stęskniłam. - Evan podchodzi bliżej i siada na skraju łóżka.
- Ależ z Ciebie śpiąca królewna. - Gdy wypowiada te słowa od razu przypomina mi się to co zrobił Noah i czego nie zrobił. Kazał mnie trzymać w śpiączce i nie odwiedzał. Czuję ukłucie w klatce piersiowej. Jednak staram się je ignorować.
- Nie spałabym tak długo gdyby nie Noah.
- Bethino..
- Nie Bethinuj mi tu. Jakim prawem on miał władzę nade mną? Powiedział lekarzowi, żeby mnie utrzymał w śpiączce i tak się stało. Kim on jest, żeby decydować o moim życiu. co?
- Bath, ale on chciał dobrze. Nie możesz odpuścić i po prostu mu podziękować? On to zrobił dla twego dobra. Byś nie cierpiała.
- Och, jaki on miłosierny. I co teraz powinnam mu stopy całować?
- Dlaczego nie możesz to po protu przyjąć? To nic strasznego.
- Nie, ale zaraz po tym jak po prosił abym nie cierpiała to już więcej nie przyszedł i miał mnie głęboko w poważaniu. - Wypowiadam te słowa prawie szeptem.
- I to cię boli. Noah jest zapracowanym człowiekiem i mógł nie mieć czasu.
- Nie mieć nawet pięć minut na to by zobaczyć jak się czuję? - Evan otwiera usta by coś powiedzieć, jednak ja nie chce już nic słyszeć na ten temat - Nie ważne. Nie przyszedł to nie. I tak go nie znam i
sumie go nawet nie lubię. - Mówiąc te słowa staram się by zabrzmiały prawdziwie. Chyba tak się stało, ponieważ Evan już nic nie mówi tylko przytula mnie.- A słyszałeś o tym, że zostałam postrzelona bo byłam nie w tym miejscu co trzeba?
- Tak.. słyszałem te słowa.
- I co wierzysz w to? - Evan patrzy mi w oczy.
- Nie wiem Beth. To jest dziwne. Nie wierze w aż takie zbiegi okoliczności. Ale skąd oni by wiedzieli gdzie Noah mieszka?
- To takie pokręcone. Ale dlaczego nikt nie chce uwierzyć, że samobójstwo mojej mamy nie było wcale samobójstwem, ale morderstwem.
- Mamy zdjęcia, jeszcze inne rzeczy zbierzemy to wszystko i od nowa spróbujemy to wszystko złożyć w jedną całość. Może dzięki tym zdjęciom uda się coś ustalić. Cokolwiek.
- Oby. A gdzie są te zdjęcia?
- Jak to gdzie? Ty je masz.
- Ja? Nie mam ich. - Wyrywam się z objęć Evan'a.
- Dałem je tobie.
- No tak. Świetnie. Są u Noah'a.
- To musisz je odebrać.
- Odbiorę. Jak stąd wyjdę.
Sama myśl, że znowu zobaczę Noah'a przeraża mnie a jednocześnie powoduję szybsze bicie serca. Nie jestem pewna, czy chce go zobaczyć. Ale muszę.
- Panno Schiffer. - Do sali wchodzi pan doktor. Na jego plakietce widnieje napis Tom. Tom? Nie no, przystojny to on jest, ale imię ma beznadziejne.
- Tak?
- Beth, ja wiem, że jest ciężko. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale musisz odpuść. To cię niszczy.
- Właśnie chodzi o to, że ty nie wiesz. Nie rozumiesz. Wychowałaś się w idealnej rodzinie. Z ojcem, matką, rodzeństwem. Życie jak w bajce. Ja takiego nie doświadczyłam. Więc nie mów mi, że muszę odpuścić coś o czym ty nie masz pojęcia.
- No tak. Bo to zawsze ty jesteś ta poszkodowana. Jak zmienisz swoje nastawienie to daj znać. Cześć.- Zabiera swoje rzeczy i wychodzi. A ja głośno wypuszczam powietrze. Czemu ja taka jestem, co? Nigdy nie potrafię trzymać języka za zębami. Wtedy kiedy najbardziej potrzebuję przyjaciółki to ją odpycham. Gratuluję Beth, możesz być z siebie dumna. Mama zawsze tak do mnie mówiła, kiedy coś przeskrobałam. Uśmiecham się lekko.
- Co się tak uśmiechasz? - Słyszę znajomy głos.
- Evan!! - Krzyczę i moją twarz rozjaśnia szeroki uśmiech. - Chodź tu do mnie! Matko, jak ja się za tobą stęskniłam. - Evan podchodzi bliżej i siada na skraju łóżka.
- Ależ z Ciebie śpiąca królewna. - Gdy wypowiada te słowa od razu przypomina mi się to co zrobił Noah i czego nie zrobił. Kazał mnie trzymać w śpiączce i nie odwiedzał. Czuję ukłucie w klatce piersiowej. Jednak staram się je ignorować.
- Nie spałabym tak długo gdyby nie Noah.
- Bethino..
- Nie Bethinuj mi tu. Jakim prawem on miał władzę nade mną? Powiedział lekarzowi, żeby mnie utrzymał w śpiączce i tak się stało. Kim on jest, żeby decydować o moim życiu. co?
- Bath, ale on chciał dobrze. Nie możesz odpuścić i po prostu mu podziękować? On to zrobił dla twego dobra. Byś nie cierpiała.
- Och, jaki on miłosierny. I co teraz powinnam mu stopy całować?
- Dlaczego nie możesz to po protu przyjąć? To nic strasznego.
- Nie, ale zaraz po tym jak po prosił abym nie cierpiała to już więcej nie przyszedł i miał mnie głęboko w poważaniu. - Wypowiadam te słowa prawie szeptem.
- I to cię boli. Noah jest zapracowanym człowiekiem i mógł nie mieć czasu.
- Nie mieć nawet pięć minut na to by zobaczyć jak się czuję? - Evan otwiera usta by coś powiedzieć, jednak ja nie chce już nic słyszeć na ten temat - Nie ważne. Nie przyszedł to nie. I tak go nie znam i
sumie go nawet nie lubię. - Mówiąc te słowa staram się by zabrzmiały prawdziwie. Chyba tak się stało, ponieważ Evan już nic nie mówi tylko przytula mnie.- A słyszałeś o tym, że zostałam postrzelona bo byłam nie w tym miejscu co trzeba?
- Tak.. słyszałem te słowa.
- I co wierzysz w to? - Evan patrzy mi w oczy.
- Nie wiem Beth. To jest dziwne. Nie wierze w aż takie zbiegi okoliczności. Ale skąd oni by wiedzieli gdzie Noah mieszka?
- To takie pokręcone. Ale dlaczego nikt nie chce uwierzyć, że samobójstwo mojej mamy nie było wcale samobójstwem, ale morderstwem.
- Mamy zdjęcia, jeszcze inne rzeczy zbierzemy to wszystko i od nowa spróbujemy to wszystko złożyć w jedną całość. Może dzięki tym zdjęciom uda się coś ustalić. Cokolwiek.
- Oby. A gdzie są te zdjęcia?
- Jak to gdzie? Ty je masz.
- Ja? Nie mam ich. - Wyrywam się z objęć Evan'a.
- Dałem je tobie.
- No tak. Świetnie. Są u Noah'a.
- To musisz je odebrać.
- Odbiorę. Jak stąd wyjdę.
Sama myśl, że znowu zobaczę Noah'a przeraża mnie a jednocześnie powoduję szybsze bicie serca. Nie jestem pewna, czy chce go zobaczyć. Ale muszę.
- Panno Schiffer. - Do sali wchodzi pan doktor. Na jego plakietce widnieje napis Tom. Tom? Nie no, przystojny to on jest, ale imię ma beznadziejne.
- Tak?
- Zabieram panią na badania.
***
- Gotowa? - Przytakuję głową. Evan chwyta torbę z moimi rzeczami i wychodzimy ze szpitala. - To co dzisiaj chcesz robić?
- Moim planem na dzisiaj jest zobaczyć się z moim najdroższym kuzynem. - Uśmiecham się sztucznie.
- Kuzynem? - Och, nie załapał.
- Serio? - Unoszę brwi i patrzę na niego drwiącym wzrokiem. Chwila ciszy.
- No tak. Noah. A idziesz do niego bo... ?
- Nie, nie chce mu zrobić żadnej awantury, spokojnie. Chcę zabrać zdjęcia i zakończyć z nim znajomość.
- Yhym, no skoro chcesz to dzisiaj zrobić to nie będę cię powstrzymywał.
Wsiadamy do samochodu, przez całą drogę jedziemy w ciszy. Kiedy parkuje pod domem Rosenberg'a, dopiero wtedy orientuje się, że wcale nie podałam Evan'owi adresu.
- Evan?
-Hm?
- Skąd wiedziałeś gdzie on mieszka? - Cisza. - Evan?
- Wiedziałam.. bo.. kontaktowałem się z nim. - Moje serce przestaje bić.
- Powtórz proszę.
- Kontaktowałem się z nim.
-Okej, dlaczego?
- Chciałem odebrać te zdjęcia. - O Boże, co za ulga.
- A ja już wyobrażałam sobie nie wiadomo co. To czemu mi nie powiedziałeś? Och, Evan. Przecież wtedy nie musielibyśmy tutaj jechać. Ależ ty jesteś roztargniony, No dobra to możemy w takim razie jechać. - Zapinam pas i czekam aż zapali samochód i ruszy. Jednak nic takiego się nie dzieje. - Evan? Możesz jechać. - Uśmiecham się.
-On je wyrzucił.
- Co ty powiedziałeś? Noah wyrzucił moje, moje najważniejsze zdjęcia jakiekolwiek miałam?!
- Beth, tylko błagam cię, nie denerwuj się.
- Nie denerwuj się? Zdjęcia, które mogły mi jakoś pomocy zostały wyrzucone a ty mi mówisz nie denerwuj się?!
- Beth, naprawdę mi przykro.
- Taak, mi też. - Wysiadam z samochodu i trzaskam drzwiami.
- Beth, co ty robisz?
- Idę do niego.
- To nie jest dobry pomysł.
- Ależ on jest wręcz idealny.
- Proszę cię, nie rób głupstw.
- Ja? Głupstwa? Nigdy w życiu.
Oddalam się od Evan'a i idę do drzwi.
Pukam.
Cisza.
Pukam.
Nic.
Pukam.
Drzwi się otwierają. Jednak nie stoi w nich Noah tylko jakaś lalunia. Ból ściska mi żołądek. Kurde, ładna jest. Od razu pałam do niej niechęcią. Najchętniej powyrywałabym jej te włoski z główki.
Patrzy na mnie. Czy ona mnie właśnie zmierzyła?! Zapytałabym czy jest Noah, ale nie wiem czy byłaby zdolna cokolwiek wymówić. Ubogie słownictwo. Mijam ją i wchodzę do mieszkania.
Noah stoi do mnie plecami i gotuje. Gotuje. I jeszcze raz gotuje. Szok.
- Kochanie kto to przyszedł.
- Ja. - Gdy wypowiadam to słowo on od razu się prostuje. Odwraca się i spogląda w moją stronę.
- Beth, jak miło cię widzieć.
- Nie wątpię.
- Nie wiedziałem, że się już wybudziłaś.
- A skąd miałbyś wiedzieć? Przecież nawet nie raczyłeś zajrzeć, ale mam to gdzieś, Tylko jakim prawem podałeś się za mojego kuzyna i zażądałeś, żeby trzymali mnie w śpiączce, co?
- Przestań ciągle się nad sobą użalać, dobra?
- Co proszę? - Chyba się przesłyszałam.
- Nie mam zamiaru powtarzać. Ale chciałabym usłyszeć dziękuję.
- Dziękuję? Tym to możesz sobie dupę podetrzeć. Przyszłam po zdjęcia, które u Ciebie zostawiłam.
-Nie mam ich - Noah sprawdza swoje kieszenie od spodni i rozkłada ręce.
- Jak to nie masz? - Biorę głęboki wdech na uspokojenie.
-Normalnie. Te zdjęcia nic by ci nie dały. Jesteś wariatką, która ma obsesje na śmieci swojej matki.
A teraz mogłabyś opuścić mój dom? - On był dupkiem. ale teraz przechodzi samego siebie.
-Mam wyjść? Dobrze. - Rozglądam się po mieszkaniu. Zauważam kij baseballowy. Idealnie się nada. Biorę go do ręki i wedle rozkazu Noah'a wychodzę.
- Beth co ty robisz?
- Wychodze, tak jak grzecznie prosiłeś.
Kieruję się na podjazd jego domu, gdzie ma zaparkowany swój kabriolet. Tak, to będzie wspaniałe uczucie, Biorę zamach i uderzam w szybę.
- To za to, że miałeś mnie w dupie i nie odwiedzałeś w szpitalu.
Biorę drugi zamach
Uderzam w maskę samochodu. Robi się wgniecenie.
- Za wyrzucenie moim zdjęć.
Powtarzam uderzenia. Kiedy czuję się zmęczona to podążam w stronę osłupiałego Noah'a.
- Teraz to masz przynajmniej powód by nazywać mnie wariatką. - Wkładam mu do ręki kij i odchodzę. A miało się obejść bez głupstw. Chyba coś nie wyszło.
________________________________________________________________________________
Rozdział wyjątkowo dodany według zaplanowania. Bądźcie dumni :D
Jak Wam się podoba rozdział?
No i mile widziane będzie jak wytkniecie mi moje błędy w tym rozdziale ;) Będę wdzięczna ;)
- Evan?
-Hm?
- Skąd wiedziałeś gdzie on mieszka? - Cisza. - Evan?
- Wiedziałam.. bo.. kontaktowałem się z nim. - Moje serce przestaje bić.
- Powtórz proszę.
- Kontaktowałem się z nim.
-Okej, dlaczego?
- Chciałem odebrać te zdjęcia. - O Boże, co za ulga.
- A ja już wyobrażałam sobie nie wiadomo co. To czemu mi nie powiedziałeś? Och, Evan. Przecież wtedy nie musielibyśmy tutaj jechać. Ależ ty jesteś roztargniony, No dobra to możemy w takim razie jechać. - Zapinam pas i czekam aż zapali samochód i ruszy. Jednak nic takiego się nie dzieje. - Evan? Możesz jechać. - Uśmiecham się.
-On je wyrzucił.
- Co ty powiedziałeś? Noah wyrzucił moje, moje najważniejsze zdjęcia jakiekolwiek miałam?!
- Beth, tylko błagam cię, nie denerwuj się.
- Nie denerwuj się? Zdjęcia, które mogły mi jakoś pomocy zostały wyrzucone a ty mi mówisz nie denerwuj się?!
- Beth, naprawdę mi przykro.
- Taak, mi też. - Wysiadam z samochodu i trzaskam drzwiami.
- Beth, co ty robisz?
- Idę do niego.
- To nie jest dobry pomysł.
- Ależ on jest wręcz idealny.
- Proszę cię, nie rób głupstw.
- Ja? Głupstwa? Nigdy w życiu.
Oddalam się od Evan'a i idę do drzwi.
Pukam.
Cisza.
Pukam.
Nic.
Pukam.
Drzwi się otwierają. Jednak nie stoi w nich Noah tylko jakaś lalunia. Ból ściska mi żołądek. Kurde, ładna jest. Od razu pałam do niej niechęcią. Najchętniej powyrywałabym jej te włoski z główki.
Patrzy na mnie. Czy ona mnie właśnie zmierzyła?! Zapytałabym czy jest Noah, ale nie wiem czy byłaby zdolna cokolwiek wymówić. Ubogie słownictwo. Mijam ją i wchodzę do mieszkania.
Noah stoi do mnie plecami i gotuje. Gotuje. I jeszcze raz gotuje. Szok.
- Kochanie kto to przyszedł.
- Ja. - Gdy wypowiadam to słowo on od razu się prostuje. Odwraca się i spogląda w moją stronę.
- Beth, jak miło cię widzieć.
- Nie wątpię.
- Nie wiedziałem, że się już wybudziłaś.
- A skąd miałbyś wiedzieć? Przecież nawet nie raczyłeś zajrzeć, ale mam to gdzieś, Tylko jakim prawem podałeś się za mojego kuzyna i zażądałeś, żeby trzymali mnie w śpiączce, co?
- Przestań ciągle się nad sobą użalać, dobra?
- Co proszę? - Chyba się przesłyszałam.
- Nie mam zamiaru powtarzać. Ale chciałabym usłyszeć dziękuję.
- Dziękuję? Tym to możesz sobie dupę podetrzeć. Przyszłam po zdjęcia, które u Ciebie zostawiłam.
-Nie mam ich - Noah sprawdza swoje kieszenie od spodni i rozkłada ręce.
- Jak to nie masz? - Biorę głęboki wdech na uspokojenie.
-Normalnie. Te zdjęcia nic by ci nie dały. Jesteś wariatką, która ma obsesje na śmieci swojej matki.
A teraz mogłabyś opuścić mój dom? - On był dupkiem. ale teraz przechodzi samego siebie.
-Mam wyjść? Dobrze. - Rozglądam się po mieszkaniu. Zauważam kij baseballowy. Idealnie się nada. Biorę go do ręki i wedle rozkazu Noah'a wychodzę.
- Beth co ty robisz?
- Wychodze, tak jak grzecznie prosiłeś.
Kieruję się na podjazd jego domu, gdzie ma zaparkowany swój kabriolet. Tak, to będzie wspaniałe uczucie, Biorę zamach i uderzam w szybę.
- To za to, że miałeś mnie w dupie i nie odwiedzałeś w szpitalu.
Biorę drugi zamach
Uderzam w maskę samochodu. Robi się wgniecenie.
- Za wyrzucenie moim zdjęć.
Powtarzam uderzenia. Kiedy czuję się zmęczona to podążam w stronę osłupiałego Noah'a.
- Teraz to masz przynajmniej powód by nazywać mnie wariatką. - Wkładam mu do ręki kij i odchodzę. A miało się obejść bez głupstw. Chyba coś nie wyszło.
________________________________________________________________________________
Rozdział wyjątkowo dodany według zaplanowania. Bądźcie dumni :D
Jak Wam się podoba rozdział?
No i mile widziane będzie jak wytkniecie mi moje błędy w tym rozdziale ;) Będę wdzięczna ;)